AKWIZYTORÓW ZMOWA RZEPAKOWA
Przysyłanymi na adres redakcji materiałami prasowymi, w których renomowane koncerny motoryzacyjne eksponują swoje sukcesy w działaniach na rzecz ochrony środowiska oraz w poszukiwaniach alternatywnych źródeł napędu samochodów, moglibyśmy zapełnić nie jeden lecz kilkadziesiąt numerów „MOTO”. Publikujemy te materiały w nikłej części, powodowani zarówno koniecznością uwzględnienia bardziej zróżnicowanych zainteresowań czytelników, jak i przekonaniem o tym, że wartość wprowadzanych rozwiązań technicznych najlepiej weryfikują opinie i doświadczenia ostatecznych adresatów tychże rozwiązań, tj. klientów.
Oczywiście, fakt nie umieszczania na naszych łamach wszystkiego, co serwują specjaliści od tworzenia „proekologicznego” i „nowatorskiego” wizerunku reprezentowanych firm nie jest równoznaczny z brakiem zainteresowania tą tematyką. Nadsyłane materiały czytaliśmy i czytamy uważnie, zastanawiając się jedynie kiedy i ile z przedstawianych dokonań odczujemy w Polsce.
No i doczekaliśmy się… Okazją do poznania prawdziwych intencji koncernów motoryzacyjnych, zwłaszcza samochodowych (dodajmy – od lat nieźle prosperujących na polskim rynku), była ich reakcja na projekt sejmowej ustawy „o organizacji rynku biopaliw ciekłych oraz biokomponentów do ich produkcji”. Tłumacząc sens tej ustawy na język bardziej przystępny można stwierdzić, iż dotyczy ona wykorzystania do produkcji benzyn silnikowych co najmniej 4,5-procentowej domieszki alkoholu etylowego zwanego bioetanolem i otrzymywanego z żyta oraz pszenicy, natomiast do produkcji oleju napędowego – takiej samej ilościowo domieszki kwasu tłuszczowego, wytwarzanego z rzepaku.
Za wprowadzeniem w życie tej ustawy przemawiają dziesiątki racjonalnych argumentów. Stosowanie biopaliw jest nie tylko korzystniejsze z punktu widzenia ochrony środowiska ale także możliwe technicznie bez specjalnych nakładów i negatywnych konsekwencji dla użytkowników samochodów. Dość powiedzieć, że europejskimi liderami w tej dziedzinie są Francja i Niemcy – akurat kraje o najwyższym poziomie rozwoju motoryzacyjnego. Jeżeli rzepakowe lub zbożowe domieszki wytrzymują silniki tak nowoczesnych i zaawansowanych technologicznie aut jak Audi czy BMW, to cóż dopiero mówić o przestarzałych i niezbyt wysilonych jednostkach napędowych absolutnej większości samochodów jeżdżących po naszych drogach, odpornych nawet na – nie objęte żadną ustawą – „domieszki” wody?
W warunkach polskich biopaliwa mają swój dodatkowy, moim zdaniem najważniejszy, walor. Jest to walor nie tyle ekologiczny, co ekonomiczny. Wiąże się on m.in. z wyjątkową szansą wznowienia produkcji w sześciuset zamkniętych gorzelniach (na ogólną liczbę dziewięciuset), zagospodarowaniem pod hodowlę rzepaku blisko połowy spośród 1,5 mln ha nieużytków, stworzeniem miejsc pracy dla około 70 tys. ludzi, wreszcie – powstaniem setek niewielkich rafinerii wyzwalających gospodarczą inicjatywę na terenach wiejskich.
Już te, społeczno-gospodarcze przesłanki powinny wystarczyć menedżerom firm motoryzacyjnych działających na polskim rynku do wykazania nie deklarowanej lecz autentycznej troski o interesy swoich klientów. Do udowodnienia, że intelektualny potencjał konstruktorów i technologów pracujących na rzecz światowych potęg motoryzacji jest w stanie podołać „wyzwaniu” w postaci pięcioprocentowej domieszki przetworzonych roślin do paliwa.
Niestety, owi wielcy biznesmeni nagradzający się co rusz tytułami, statuetkami itp. gadżetami za „szczególne” dokonania menedżerskie pokazali, iż tak naprawdę są tylko akwizytorami – fakt, że dobrze opłacanymi – międzynarodowego kapitału, mającego w niskim poważaniu najbardziej choćby żywotne interesy krajów takich jak Polska. A ponieważ akwizytor musi wykazać się skutecznością, więc mieliśmy okazję obserwować zmasowaną kampanię medialną przeciwko ustawowej propozycji. Wśród argumentów podważających jakoby celowość wykorzystania biopaliw padały nawet tak kretyńskie jak zagrożenie… rakotwórcze. Być może jest to twierdzenie zasadne pod warunkiem, że entuzjaści tej tezy mają zwyczaj wpychania nosa w końcówkę rury wydechowej i kilkugodzinnego stosowania tego rodzaju „inhalacji”.
Przerażające, że wśród całej masy tzw. użytecznych idiotów wspierających ww. akwizytorów w ich lobbystycznych działaniach oprócz kilku pseudonaukowców i niejakiego Bogdana Podgórskiego, SLD-owskiego (ś)ciemniaka w randze senatora zdecydowany prym wiedli i wiodą nadal tzw. dziennikarze, w tym – niestety – osoby uważające się za fachowców od motoryzacji. Gdy zapytałem jednego z nich, czy wie o akceptowaniu biokomponentów w paliwie nawet przez takie koncerny jak Audi lub Volkswagen, odpowiedział; – Mnie to nie interesuje. Ja jeżdżę nową Alfą Romeo 156 i nie życzę sobie paliwa z jakimikolwiek domieszkami. Takiego „przedstawiciela opinii społecznej” nie przekona nawet możliwość alternatywnego wyboru tego, co zechce wlać do zbiornika swojej Alfy. Oto czym grozi brak elementarnej dawki oleju w… głowie.
Henryk Jezierski
„MOTO” nr 12 (179), grudzień 2002