CZEMUŚ BIEDNY?
Boś głupi… Znana z popularnego powiedzenia odpowiedź razi swoją brutalnością i – w wielu wypadkach – oczywistą niesprawiedliwością z powodu wskazywania ścisłej zależności między stanem umysłu, a stanem konta. Są jednak sytuacje aż proszące się o taką właśnie interpretację materialnego położenia milionów Polaków. Jedną z nich miałem sposobność przeżyć na granicy niemiecko-polskiej w Kostrzyniu, podczas powrotu z Salonu Genewskiego. Mój wjazd do kraju odbywał się dokładnie w sobotę, 9 marca br.
Ta data dla zmotoryzowanych nie jest bez znaczenia bowiem był to ostatni dzień przed postawieniem akcyzowego szlabanu na samochody z importu liczące więcej niż dwa lata. Dla osób zainteresowanych sprowadzeniem zza granicy np. pięcioletniego VW Passata czy Mercedesa, a więc samochodów, które pod względem swojej funkcjonalności, bezpieczeństwa, stanu technicznego i trwałości wygrają konfrontację z każdym NOWYM Fiatem Sieną czy Daewoo Lanosem jest to szlaban działający jak gilotyna. Dość powiedzieć, że obecnie za pojazd kosztujący w Niemczech równowartość 30 tys. zł, po uwzględnieniu blisko 50-procentowej akcyzy i zwiększonej tym samym stawki VAT trzeba zapłacić blisko 55 tys. zł, tj. o 13 tys. więcej niż dotychczas.
Nic dziwnego, że kolejka samochodów oczekujących na odprawę celną według starych zasad była ogromna. Miałem sporo czasu, aby przyjrzeć się jej zawartości i – po raz któryś z rzędu – skonfrontować fakty z kłamstwami zmasowanej propagandy antyimportowej, rozpętanej w polskojęzycznych mediach. Po pierwsze – w kolejce zdecydowanie dominowały nie lawety lecz samochody dojeżdżające do kraju na własnych kołach. Po drugie – wiek oraz stan techniczny absolutnej większości aut nie dawał żadnych podstaw do szermowania argumentami o sprowadzaniu złomu, zagrożeniu bezpieczeństwa itp.
Na obraz polskich dróg przygnębiający wobec tego, co można obserwować np. w Niemczech wpływają akurat nie starsze modele Golfów, Passatów, Mercedesów, Fordów czy Opli (bo te wyglądają tak samo jak po drugiej stronie Odry) lecz absolutna dominacja pojazdów w rodzaju Seicento, Matizów i „maluchów” – wprawdzie znacznie nowszych lecz reprezentujących standard, który nie jest w stanie wzbudzić zainteresowania nawet w oczach eks-obywatela NRD żyjącego z „socjalu”. Administracyjne wymuszanie na Polakach zainteresowania tym, co gorsze choć „fabrycznie nowe” to zarazem kolejny przyczynek do rozważań o przebiegłości rządowych dekretynów i mocodawców sterujących ich poczynaniami.
Kiedy kilka lat temu uprzedzałem na łamach „MOTO”, że – wynikająca z akcesu do UE – likwidacja ceł na samochody sprowadzane z Zachodu wcale nie będzie oznaczać ich większej dostępności, wielu czytelników zarzucało mi bezzasadne czarnowidztwo. Dzisiaj mogę robić za proroka, jednak satysfakcja z tego żadna, bowiem żal mi tych którzy uwierzyli w „proeuropejską” stabilność przepisów prawa i siłę swoich pieniędzy.
Oczywiście, nie sposób zarzucić braku logiki osobom przekonanym, że warto poczekać do 1 stycznia 2002 roku na likwidację stawek celnych i następnie – spokojnie, bez pośpiechu – korzystając z mocnego kursu złotówki poszukać za Odrą wymarzonego samochodu za cenę więcej niż atrakcyjną.
Osoby te w swojej naiwności zapomniały jednak, iż namiestnicy z Warszawy nie po to sztucznie trzymają mocny kurs złotego, aby przypodobać się Polakom. Wprost przeciwnie. Mocna złotówka potrzebna jest np. międzynarodowej lichwie, gdyż na złotówkowych, wysokooprocentowanych obligacjach Skarbu Państwa zarabia się kilkakrotnie więcej niż gwarantują to np. depozyty dolarowe w USA. Mocna złotówka pozwala także zalewać Polskę importowanymi produktami z UE, konkurencyjnymi cenowo dla tego, co robimy sami (często z lepszym skutkiem).
Bogaci sąsiedzi zyskują podwójnie – mają pieniądze i miejsca pracy dla swoich, niszcząc zarazem producentów polskich. A gdy przypadkiem nadarza się szansa, aby na mocnej złotówce skorzystali nie tylko internacjonalistyczni lichwiarze i handlarze ale także przeciętni Polacy, wówczas w ruch idą urzędowe dekrety i wszystko wraca do „normy”. Mocne złotówki można wydać tylko na jedynie słuszne samochody spod znaku Fiata, Daewoo czy Opla. Też z pożytkiem dla obcych. Czemuś biedny…
Henryk Jezierski
„MOTO” nr 3 (171), marzec 2002
P.S.
Nie chcę znowu krakać ale będzie jeszcze gorzej. Zmasowana, iście chamska, propaganda za przystąpieniem do UE idzie w parze z kneblowaniem ust nawet tym, którzy proszą tylko o przedstawienie rzetelnego rachunku naszych zysków i strat po wpadnięciu w „objęcia” nowej – tym razem brukselskiej – wersji socjalizmu. Co ciekawe, wspólny, eurokomuszy front tworzą nie tylko agitatorzy z medialnych organów żydokomuny (vide: Michnik i jego „GW”) ale także publiczna – z definicji i źródeł finansowania – TVP. Jej aparatczycy w swoim kundliźmie wobec jawnych wrogów suwerenności Polski poszli tak daleko, że postanowili przerwać transmisję z obrad Sejmu (piątek, 15 marca br.) w momencie wystąpień posłów – głównie z LPR – postulujących przeprowadzenie ogólnokrajowego referendum na temat sprzedaży polskiej ziemi obcym.
Przy okazji – czerwoni propagandziści coraz częściej szermują argumentem rzekomej zgody hierarchii Kościoła katolickiego na przystąpienie Polski do UE. Nawet, gdyby tak było to, po pierwsze – nie jest to zgoda wszystkich biskupów, po drugie – według kościelnego katechizmu ich nieomylność dotyczy wyłącznie kwestii wiary i moralności, nie zaś spraw ekonomicznych. Co polecam szczególnej uwadze bolszewickich (ś)ciemniaków z SLD, UP, UW i PO oraz przechrztów poczuwających się do „katolicyzmu” tylko wówczas, gdy widzą w tym własny – zwykle szemrany – interes. Poza tym – księża w rodzaju Bonieckiego, Pieronka czy Życińskiego są zbyt nachalnie lansowani przez antykościelne środowiska, aby uchodzić za poważny autorytet w oczach świadomych katolików. Przysłowie o diable, który ubrał się w ornat i na mszę ogonem dzwoni ciągle pozostaje aktualne.
H. Jez.