DŁUŻEJ KOŚCIOŁA NIŻ MATOŁA
„My możemy was obrażać, okradać, a nawet mordować, a wam – jako chrześcijanom – i tak pozostanie tylko modlenie się za nas. To przecież nakazuje wasza religia”. Ten cyniczny przekaz, choć niekoniecznie w dosłownej formie, słyszę wielokrotnie. Czułbym się w miarę nieźle, gdybym tylko słyszał. Ale ja to jeszcze – co gorsze – widzę i odczuwam.
W ostatnim okresie za główną twarz partii sodomitów, ćpunów i innych dewiantów, tj. Ruchu Palikota już nie robi agresywny homoseksualista Robert Biedroń, czy cudak o personaliach „Anna Grodzka” po wyraźnie spieprzonej transformacji na kobietę. Teraz twarzą RP jest niejaki Andrzej Rozenek, goszczony najczęściej w studiach telewizyjnych i radiowych oraz na łamach prasy. Patrzę na to charakterystyczne płaskie lico, natychmiast nasuwające skojarzenie z fizjonomią Grzegorza Piotrowskiego, psychopatycznego mordercy księdza Popiełuszki, słucham rozenkowego bełkotu na temat niedopuszczalnej dominacji Kościoła w Polsce i zastanawiam się, jak wielu znajdzie naśladowców, a przede wszystkim – jak daleko posuną się oni w realizacji swoich plugawych celów.
Zastanawiam się, ale nie czekam bezczynnie. Jestem wprawdzie chrześcijaninem wyznania rzymskokatolickiego (nie mylić z żydokatolickim, tak usilnie propagowanym przez kiepsko zakonspirowanych przechrztów) lecz na modlitwie za wrogów mojej wiary poprzestać nie zamierzam. Zwłaszcza wówczas, gdy kpią ze mnie w żywe oczy.
Tak, jak np. paru członków rady miejskiej Gdańska z ramienia PO i partyjnej przystawki o nazwie Młodzi Demokraci. Dziwne to towarzystwo. Zwykło się mawiać, że „Młodzi idą!”, co zapowiada zmiany na lepsze. Ci jednak wyraźnie preferują pełzanie. Z medialnych przekazów dowiaduję się, jak podczas miejskich głosowań podnoszą karnie – w myśl zaleceń swoich szefów – nienawykłe do ciężkiej pracy rączyny, czytam ich blogi, w których wszystko jest „na bazie i po aktualnej linii” jedynie słusznej partii i zastanawiam się, co takimi „demokratami” powoduje? Instynktowny, genetycznie uwarunkowany nawyk służenia silniejszym? Pewna kasa w niepewnych czasach, zwłaszcza dla posiadaczy dyplomów w „zawodach” o jawnie marksistowsko-leninowskim rodowodzie (np. politolog, socjolog)? A może wizja kariery politycznej (i materialnej też) na podobieństwo swojej szefowej, która wprawdzie nie skalała się żadną użyteczną pracą lecz cierpliwie nosiła teczkę za swoim szefem i w końcu zajęła jego miejsce, gdy ten został nagrodzony awansem za noszenie teczki szefowi najwyższemu, „płemiełem” – oczywiście złośliwie – zwanemu? Zaprawdę, powiadam wam: nie wiem.
Wiem natomiast, że całkiem niedawno to pełzające podniosło głowę, zmieniło pozycję z horyzontalnej na wertykalną i zaatakowało z impetem godnym nie padalca jakiegoś lecz kobry królewskiej. Obiekt ataku wybrało sobie jednak wyjątkowo bezpieczny, jak najdalszy od miejsca, gdzie mogą zapaść decyzje o dalszych losach padalców. Nie ma zatem mowy o najmniejszej choćby krytyce „płemieła”. Ba, w grę nie wchodzi nawet przytyk w stronę szefowej najbliższej, niejakiej Agnieszki Pomaskiej, która na zdjęciach w gazetach (patrz obok) podpiera sobie palcem głowę. Że niby mózg ma taki ciężki od wiedzy i myślenia…
Pełzające szerokim łukiem ominęło pozycje zajmowane przez swoich naczelników lecz w dwójnasób PO-folgowało sobie tam, gdzie mu nic nie grozi; na Kościele mianowicie, a ściślej – na metropolicie gdańskim. Co spowodowało, że abp. Leszek Sławoj Głódź – bo o nim mowa – doświadcza nieustannego kąsania ze strony partyjnej młodzieżówki PO? Ano to, że śmiał zakwestionować zwycięską koncepcję architektoniczną kościoła w Gdańsku-Łostowicach czyli na terenie, podkreślmy to wyraźnie, podległym jego kapłańskiej pieczy. Metropolita uznał, że nie chce w swojej diecezji obiektu sakralnego na podobieństwo supermarketu i postawił na koncepcję innego zespołu architektów, uwidocznioną na zdjęciu otwierającym ten felieton. Miał do tego święte prawo nie tylko jako najwyższy rangą kapłan ale także inwestor. Kto płaci, ten wymaga. A za kościół zapłacą nie jacyś PO-paprańcy lecz wierni. Gdyby jakiś szczeniak i lizodup z partyjnej młodzieżówki spróbował zadecydować, jak będzie wyglądać mój dom, wówczas zapewniam, że nie skończyłoby się na próbach perswazji, której to metodzie pozostaje wierny abp. Głódż.
Póki co, życzę powodzenia. Zwłaszcza, że w tej sprawie pogląd mam identyczny. Trudno zresztą o inny. Wystarczy porównać koncepcję „wygraną” (na zdjęciu poniżej) z koncepcją wybraną. Pierwsza to przeszklony klocek, czyli prostopadłościan nadający się do wszystkiego (market, hurtownia, garaże, dworzec autobusowy) tylko nie do pełnienia funkcji świątyni dla wiernych wyznania rzymsko-katolickiego. Tę – aczkolwiek w nowoczesnej formie – spełnia koncepcja preferowana przez inwestora. Jej kluczowe akcenty to zabudowa na planie krzyża oraz okazała fasada zwieńczona górującym nad całością krzyżem, najbardziej jednoznacznym symbolem katolicyzmu.
Przy okazji – dla uniknięcia oskarżeń o manipulowanie chciałem zamieścić więcej ilustracji koncepcji zwycięskiej czyli klockowej, ale proboszcz parafii pw. Jana Pawła II w Gdańsku-Łostowicach nie raczył odpowiedzieć na moją prośbę o nadesłanie innych ujęć. Może był w komisji, która tę architektoniczną „wariację na temat” uznała za najlepszą? Symptomatyczne, że jej autorzy, panowie Andrzej Kwieciński i Zbigniew Kowalewski stwierdzili publicznie, że ich klocek a’la kościół jest odpowiedzią na potrzeby ludzi młodych, których trzeba przyciągnąć do tegoż. Pytam zatem: czym? Podobieństwem do hipermarketu jako świątyni Mamona? Pragnę nieśmiało podkreślić, że kościoły nie są dla młodych, czy starych lecz dla WIERNYCH. A cechą każdego wiernego – bez względu na wiek – powinno być poszanowanie katolickiej tradycji. Wyraża ją m.in. przysłowie: „Dłużej klasztora, niż przeora”, jasno pokazujące miejsce różnej maści reformatorom, krytykom i poprawiaczom instytucji liczącej ponad 2 tys. lat.
Proszę mi też nie mówić, że jedynie kompetentnymi recenzentami architektury są zawodowi architekci. Architekt to zawód tak samo usługowy jak np. ogrodnik i podlega takiej samej, także subiektywnej, ocenie tego, który płaci. Jako inżynier elektronik z wieloletnim stażem w biurze projektowym potrafię z właściwym dystansem patrzeć na ich dokonania. Są wśród nich, oczywiście, znakomici inżynierowie artyści potrafiący przekuć w piękno ledwie zarysowaną wizję inwestora. Sęk w tym, że stanowią zdecydowana mniejszość. Reszta to albo – daj Boże! – solidni rzemieślnicy, albo sprytni manipulatorzy potrafiący wylansować swój „talent”.
Efekty pracy tych ostatnich rozsiane są całej Polsce. Niestety, dotyczy to także kościołów. Gdy widzę świątynię katolicką na podobieństwo skoczni narciarskiej, szałasu mongolskiego koczownika, zbiornika paliw w rafinerii, czy – by przywołać casus Łostowic – klocka, to nie wiem; modlić się, czy złorzeczyć? Przyjąć w milczeniu jako znak czasów te dziwolągi z krzyżami wielkości domowej anteny telewizyjnej, czy reagować? Przyznaję się, że reaguję zbyt rzadko bowiem coraz trudniej wytłumaczyć nawet kapłanowi w czym tkwi niestosowność budowania takich kościołów. Cóż dopiero mówić o detalach w rodzaju wnęk okiennych na podobieństwo macew z żydowskich cmentarzy, czy ościeżnic przedzielonych belkami w taki sposób, aby tworzyły… odwrócony krzyż, symbol satanistów. Ręce opadają…
Z tym większą determinacją trzeba bronić przynajmniej tego, co w budownictwie sakralnym zgodne z wielowiekową tradycją, a jednocześnie bezwzględnie atakowane przez takich choćby PO-litruków jak np. Dariusz Słodkowski czy Szymon Moś. Obaj radni miasta Gdańska oraz członkowie PO i stowarzyszenia „Młodzi Demokraci”. Formalnie – sama elita. Wystarczy jednak poznać ich opinie na temat łostowickiego kościoła i sposób polemiki z najważniejszym przedstawicielem Kościoła katolickiego na Wybrzeżu, aby zastanowić się nad stopniem umysłowego upośledzenia obydwu.
Matoł pierwszy, czyli niejaki Słodkowski (zdjęcie z lewej) pozwala sobie na kpinę typu „kościół pod wezwaniem ambicji abp. Głódzia” i porównuje krytykowaną koncepcję do hangaru. Podkreślam – to określenie nie dotyczy koncepcji zwycięskiej, czyli opartej na wzorcu klocka (akurat adekwatnego do hangaru) lecz tej, która została zaakceptowana przez metropolitę; ze strzelistą wieżą, ażurową fasadą i fundamentami posadowionymi na planie krzyża.
Matoł drugi, czyli Moś (zdjęcie z prawej) używa wobec koncepcji zaaprobowanej przez arcybiskupa i nawiązującej do architektury tysięcy kościołów katolickich rozsianych po krajach całej Europy, w tym tak dalekich od Polski jak Włochy, Francja, Hiszpania czy Portugalia, epitetu „sacro-polo”, w czym trudno nie wyczuć wyraźnego uprzedzenia wobec tego, co sakralne i polskie.
Obydwa matoły dały wprawdzie jasny, drukowany sygnał na temat poziomu swojego intelektu lecz próbowałem po chrześcijańsku wydobyć od nich jakiś szerszy komentarz, być może usprawiedliwiający stawiane tezy. Do obydwu zatem wysłałem maile z prośbą o odniesienie się do użytych sformułowań. Liczyłem, że D. Słodkowski wytłumaczy mi, które z rozwiązań koncepcji architektonicznej zaakceptowanej przez metropolitę gdańskiego kojarzą mu się z „hangarem”, a Sz. Moś odpowie, co rozumie pod określeniem „sacro-polo” i jakie cechy nowego kościoła uzasadniają takie sformułowanie.
Niestety, ten gest okazał się bezowocny. Słodkowski odpisał, ze nie będzie w stanie mi pomóc (jak widać, dałem sobie radę sam), natomiast Moś poszedł na zastraszenie autora. Sięgnął mianowicie po jedną z moich wcześniejszych publikacji ukazujących m.in. żydowskie inspiracje tzw. holocaustu (vide: Żyd Adof Eichmann jako realizator tego przedsięwzięcia) i stwierdził, że musi najpierw wyjaśnić tę sprawę, ponieważ „… propagowanie ideologii faszystowskiej, a także rasizm i dyskryminacja narodowościowej, w tym także antysemityzm, są przestępstwami w myśl prawa polskiego i podlega ściganiu z oskarżenia publicznego. Jako prawnik i radny w tym zakresie muszę zachować najwyższy standard moralny i etyczny”.
Tym sposobem dowiedziałem się, że status radnego i prawnika upoważnia do bycia idiotą przypisującym propagowanie ideologii faszystowskiej komuś, kto ujawnia kulisy i architektów tejże ideologii. Nie mam dobrego mniemania o poziomie dzisiejszych uczelni wyższych, ale Sz. Moś zdaje się dowodzić, że ukończył coś na kształt wieczorowego uniwersytetu marksizmu-leninizmu.
Zwłaszcza, że tenże „radny i prawnik” dbający o „zachowanie najwyższego standardu moralnego i etycznego” jakoś nie widział przeszkód, żeby na swojej stronie umieścić wspólne zdjęcie z niejaką Julią Tymoszenko, eks-premier Ukrainy, odsiadującą aktualnie prawomocny wyrok za wielomilionowe (w dolarach) oszustwa. Zapewne z tych pieniędzy „piękna Julia” mogła wysupłać drobny milion dolarów na ślub swojej córki w Paryżu, gdzie wystąpiła już bez patriotycznie ukraińskiego przebrania w postaci m.in. blond włosów i charakterystycznego warkocza na szczycie.
Ba, od kilku dni złodziejce i aferzystce przybył jeszcze poważniejszy zarzut – współudziału w morderstwie ukraińskiego biznesmena Jewhena Szczerbania . Pogratulować Sz. Mosiowi jego standardu moralnego i etycznego. A może to po prostu mongoł*), którego ciągnie do swoich?
Obydwu radnym wróżę dużą karierę w partii takiej jak PO. Wiem, co mówię, bo znam ten typ aparatczyków. Wiele lat temu działał w sopockim magistracie rzecznik prasowy łączący tę funkcję z rolą kapusia michnikowego organu. Namierzyłem swołocz i opisałem na łamach, przepowiadając mu dalsze awanse. Też był prawnikiem i nawet straszył mnie sądem. Jakoś nie doczekałem. Przychodziły natomiast informacje o kolejnych nominiacjach dla kapusia. Najpierw został wiceprezydentem Sopotu, a teraz – po nieudanym starcie do Sejmu – zrobili go wiceministrem, a jakże, rozwoju regionalnego.
Młodzi aparatczycy nie wiedzą tylko jednego. Ich „kariery”, choć okupione lizusostwem, chamstwem i najzwyczajniejszym szmaceniem się przetrwają co najwyżej kilka kadencji. A katolicka świątynia w Łostowicach pozostanie na dziesiątki lat. Jestem też przekonany, że nie będzie to świątynia odpowiadająca chorym wizjom paru PO-litruków liczących na zdobycie poklasku wśród sobie podobnych przygłupów. Po prostu – dłużej kościoła, niż matoła.
Henryk Jezierski
(21.01.2013)
*) Zainteresowanych szerszą etymologią tego określenia, odsyłam do mojego wcześniejszego tekstu pt. „METRYKA KOCZOWNIKA”.