KORYTO W (ROZ)BUDOWIE II
No i zaczęło się… Miała być rzetelna informacja, a jest nachalna agitacja. Oczywiście, za przystąpieniem do UE – współczesnej wersji federacji na sowiecką modłę. Nawet publiczne „przekaziory” finansowane przez wszystkich obywateli (a więc nie tylko entuzjastów zamienienia Moskwy na Brukselę) dwoją się i troją, aby zagłuszyć nieśmiałe pytania np. o różnice między Europą suwerennych Ojczyzn, zaproponowaną pół wieku temu przez Roberta Schumana, a kołchozem jaki serwują nam obecnie zachodnioeuropejscy lewacy. Bez odpowiedzi pozostaje też pytanie o faktyczny bilans strat i zysków naszego przystąpienia do UE. Ważne, aby przystąpić jak najszybciej i już.
Po co? O tym wiedzą najlepiej ci, którym marzą się posady brukselskich komisarzy. Wprawdzie te dwa tysiące etatów nie wystarczy dla wszystkich zainteresowanych ale kto powiedział, że mają skorzystać wszyscy? Masy są do głosowania, śmietankę zgarną wybrani. Niekoniecznie najlepiej wykształceni i znający po pięć języków.
Przeciwnicy komunizmu w jego wszelkich odmianach, posługując się analogiami zwierzęcymi zwykli twierdzić, że występowanie i okresowa wymiana świń determinowana jest istnieniem koryta. Innymi słowy – jak koryta nie będzie to i świnie znikną. Rażący błąd w sztuce rozumowania. Właściwa teza powinna brzmieć: są świnie, musi być koryto. Najlepiej zbudowane na świńską modłę, czyli praktycznie bez dna. Ogromne, zajmujące cały chlew, bez odrobiny miejsca – choćby na przerzucenie gnoju czy ułatwienie wejścia i zrobienie obrządku gospodarzowi. Bo po co ma tu zaglądać?
Dla europejskich spadkobierców marksizmu-leninizmu („Każdemu według potrzeb…”) takim idealnym korytem jest UE z jej brukselskim ciałem wykonawczym, czyli Komisją Europejską. Odpada konieczność poddawania się demokratycznym wyborom we własnym kraju, gdyż komisarzem zostaje się z rekomendacji innych, bliskich ideowo, komisarzy. Nie ma ryzyka wpadki wskutek kontroli ze strony tradycyjnych instytucji ścigania poszczególnych państw, gdyż ich kompetencje do Brukseli nie sięgają. A do wzięcia są pieniądze nie z jednego lecz z kilkunastu krajów, w dodatku – zobowiązanych do świadczenia na rzecz „wspólnoty” mocą unijnych dekretów.
To nie luźne dywagacje lecz fakty, skwapliwie ukrywane przez propagandzistów, którzy z osobistej inicjatywy Michnika i jego towarzyszy zobowiązali się do agitowania na rzecz UE. Wprawdzie nakład i zasięg „MOTO” to pryszcz wobec siły masowego rażenia prasowych organów komuny, z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką”, „Wprost” i „Newsweekiem” na czele lecz ktoś musi wypełniać dziennikarski obowiązek informowania czytelników. Zwłaszcza tych, którzy wierzą, że jak bolszewik-internacjonalista zarobi miesięcznie ponad pięćdziesiąt tysięcy złotych, to po więcej nie sięgnie… Niestety, sięgnie i to po znacznie więcej, o czym przekonuje tzw. afera Santera.
Oto w listopadzie 1998 roku Komisja Rewizyjna będąca pod kontrolą Komisji Europejskiej wykryła, że 5 proc. rocznego budżetu UE, tj. około 93 mld. euro (335 mld. zł) gdzieś „wyciekło”. Gdy inspektor Paul van Buitenen przekazał prasie i Parlamentowi Europejskiemu sprawozdanie, zawierające szczegóły blokowania przez Komisję Europejską dochodzenia w sprawie nadużyć, Edith Cresson (komisarz UE) wyrzuciła go z biura i zredukowała pensję o połowę. Podejrzanymi, a później oskarżonymi w tej sprawie okazali się m.in.:
- Komisarz Jacques Santer (Belgia) piastujący stanowisko prezydenta Komisji Europejskiej i zarazem ułatwiający swojej żonie spekulowanie nieruchomościami należącymi do tejże Komisji. Poza nepotyzmem oskarżono go także o manipulacje, które polegały na udzielaniu przez urzędników UE za łapówki poufnych informacji, co umożliwiało firmom wygrywanie przetargów.
- Komisarz Manuel Martin (Hiszpania), któremu najwyraźniej nie wystarczyły splendory i pobory wiceprezydenta Komisji Europejskiej bowiem załatwił intratną posadę w UE żonie, a będąc administratorem programów unijnej pomocy dla krajów basenu Morza Śródziemnego (MED.) oraz programów ECHO roztrwonił miliony dolarów w Bośni i Afryce bez żadnych dokumentów księgowych oraz zawarł szereg fałszywych kontraktów. Tu ciekawostka; kiedy Hiszpanie odkryli, że w przypadku usunięcia Martina ucierpią ich dotacje z UE, rozpoczęli zgodną, iście kolektywną walkę o uratowanie jego skóry. Ot, taka świńska solidarność…
- Komisarz Edith Cresson (Francja), oskarżona o skrajny nepotyzm, kumoterstwo i popieranie klanu przyjaciół. Jej osobisty dentysta Rene Berthelot został zatrudniony w KE jako „naukowiec” badający programy UE do zwalczania AIDS. Przekazała miliony dolarów kontrahentowi w ramach programu „szkolenia młodzieży w posługiwaniu się komputerami”.
- Komisarz Hans van den Brok (Holandia), oskarżony o manipulacje przy rozdzielaniu funduszów PHARE i TAVIS dla krajów Europy wschodniej oraz Rosji. M.in. wycofał 34 mln ECU z funduszy pomocowych PHARE dla Polski. U nas medialne organy komuny winą za to obarczyły ówczesnego ministra R. Czarneckiego mimo, że w samej UE sprawę tę traktowano jako dowód na manipulacje van Brok’a.
- Komisarz Christos Papoutsis (Grecja), odpowiedzialny za sprawy energii i oskarżony o korupcję oraz nadużycia na terenie kraju pochodzenia. Na 134 projekty energetyczne, nadużycia wykryto w… 76.
- Komisarz Erkki Liikanen (Finlandia), powierzoną mu pieczę nad unijnym budżetem przekuł na zapewnienie swojej żonie prawa do negocjacji kontraktów z UE.
W bogatym wykazie euro-hochsztaplerów są także komisarze z Włoch, Portugalii, a nawet – uchodzącej za kraj szczególnej uczciwości – Szwecji. Gdy wykryto aferę, Santer i jego współpracownicy poddali się do dymisji, zapobiegając tym samym ujawnieniu dalszych szczegółów korupcji. Co ciekawe, przedstawiciele rządów 15 państw wchodzących w skład UE nie zgodzili się na dalsze badania grupy ekspertów. Uniemożliwienie dochodzenia sprawiło, że opuszczający swoje posady komisarze zachowali prawo do otrzymywania 60 proc. swoich dotychczasowych poborów w następnych latach.
Teraz łatwiej zrozumieć determinację, z jaką do unijnego koryta prą świnie rodzimego chowu, zaprawione po stokroć mocniej w sięganiu po cudze niż ich koleżanki i koledzy ze Szwecji, Belgii czy Portugalii. Koryto nieporównywalnie większe niż w kraju tak biednym i tak ograbionym w ostatnich kilkunastu latach jak Polska, natomiast odpowiedzialność za folgowanie złodziejskim apetytom – internacjonalistyczna czyli żadna.
Żal mi tylko tych milionów naiwnie wierzących, że spełnią się ich kolorowe sny z telewizyjnych reklamówek o wolności i dobrobycie dla każdego UE-obywatela. Zwłaszcza, że w swojej bezmyślnej masie pociągną za sobą ludzi, którzy zachowują dystans do idei obozu socjalistycznego w nowej formule, a jednocześnie – po wygraniu referendum przez naiwną większość – zostaną zmuszeni do ponoszenia jeszcze większych kosztów utrzymania świńskiego przychówku. Komisarze potrafią…
Henryk Jezierski
„MOTO” nr 5 (173), maj 2002