MAM PIŁKĘ, BUTY I GACIE, A WSZYSTKO DZIĘKI… TACIE
Wysokie koszty uprawiania sportów motorowych – nawet w wydaniu młodzieżowym – zna każdy, kto choćby otarł się np. o żużel, motocross czy rajdy samochodowe. A jak to wygląda w odniesieniu do piłki nożnej, obiektywnie najpopularniejszej z dyscyplin także wśród wielomilionowej rzeszy zmotoryzowanych? Aby odpowiedzieć na to pytanie, posłużymy się przykładem dzieci dopiero rozpoczynających futbolowa przygodę.
W aktualnych realiach ekonomicznych trudno oczekiwać, aby gwiazdy boisk piłkarskiej ekstraklasy dochodziły do swojej pozycji i – przede wszystkim – pieniędzy, prowadzone za rękę i otoczone wszechstronną opieką od małego, jak to bywało w czasach PRL, gdy futbolowa młodzież nie musiała sięgać do kieszeni rodziców po pieniądze na sprzęt, dożywianie, treningi czy obozy.
Wydaje się jednak, że obecnie mamy do czynienia ze zbyt mocnym przegięciem w drugą stronę. Przegięciem, które już teraz ma swoje negatywne odbicie w poziomie sportowym naszych piłkarzy. Jedną z zasadniczych cech futbolu jest bowiem zainteresowanie tą dyscypliną zwłaszcza wśród dzieci z najbiedniejszych środowisk. Gdy barierą w realizacji sportowej pasji stają się dla nich możliwości finansowe rodziców, wówczas obszar wyłuskiwania piłkarskich talentów kurczy się w sposób dramatyczny i nie obojętny dla poziomu całej dyscypliny.
Z Tomaszem i Krzysztofem rozmawiam w sobotę, 8 stycznia br., podczas turnieju o „Złote Lwy Gdańskie” dla chłopców z rocznika 1999. Na dobrą sprawę, nie powinni mieć powodów do narzekań. Ich synowie grają w pierwszej drużynie klubu, który jest jednym z faworytów imprezy. Znaczy – sportowy rozwój dzieci przebiega harmonijnie i z sukcesami. Godzą się jednak na rozmowę o rodzicielskich kosztach uprawiania piłki nożnej powodowani przede wszystkim dobrem polskiego futbolu jako całości, bez dzielenia piłkarskich małolatów na swoje i cudze. Już teraz widzą bowiem, jak wiele diamentów przepuszcza selekcyjne sito, oparte w swojej konstrukcji głównie na prywatnych pieniądzach.
Dla rodzica pierwszym bolesnym skutkiem pozytywnej reakcji na ogłoszenie o naborze do szkółki piłkarskiej jest wysokość składki miesięcznej na trenera – równe 100 zł od „łebka”. Dobrze jeśli – tak jak to dzieje się w klubie moich rozmówców – od czterech lat jest to ciągle ten sam trener. Odpada ryzyko płacenia za nieudane eksperymenty szkoleniowe.
Chłopaka trzeba jednak nie tylko wyszkolić ale także wyposażyć w podstawowy sprzęt. Za 1.200 zł od ręki lub dziesięć wpłat miesięcznych po 120 zł klub zapewnia małolatowi: 4 pary getrów, 2 koszulki bawełniane, 2 komplety strojów meczowych, dresy treningowe, dresy wyjściowe, koszulkę polo, ortalion, torbę i piłkę.
Już z tego zestawienia widać, że brakuje butów. Tę lukę muszą wypełnić sami rodzice. Jedna para na murawę sztuczną, druga na trawę, trzecia na halę. Dzieciaki patrzą uważnie na swoich kolegów i nie dadzą sobie wcisnąć byle czego. Stąd zakup trzech par to wydatek nawet rzędu 500 zł. W dodatku – tylko na rok. Albo chłopakowi stopa urośnie, albo same buty ulegną zniszczeniu. Ze strojami jest podobnie.
Oczywiście, rośnie serce rodzica, gdy jego pociecha „łapie się” do klubowej reprezentacji w swojej kategorii. Ale wraz z sercem musi też rosnąć zasobność portfela. Obóz letni – ok. 900 zł, obóz zimowy – to samo. Udział w turnieju (wyjazd, zakwaterowanie, wyżywienie) – od 800 do 1.000 zł. Jeśli turniej zagraniczny, np. w zaprzyjaźnionej z Gdańskiem Bremie, to trzeba jeszcze dorzucić 300 zł na samolot.
Tomasz ma szczęście – bez żadnych dwuznaczności – opiekować się aż trzema synami o sportowym zacięciu; 7-, 11- i 13-latkiem. Nawet gdyby nie zostali zawodowcami, to i tak cieszy go, że wolą piłkę niż inne pokusy czyhające na młodych ludzi. Ale „sponsorską” buchalterię prowadzi bardzo skrupulatnie. I wyszło mu, że futbol oraz dyscypliny uzupełniające (w tym pływanie) dla trójki synów to roczny wydatek rzędu 15 tys. zł. Byłoby jeszcze drożej, gdyby nie to, że najmłodszy z synów doświadcza dobrodziejstwa inicjatywy PZPN, czyli Akademii Orlika, w której piłkarski narybek jest szkolony i wyposażany w sprzęt za darmo.
Znaczne kwoty, jakie trzeba wysupłać z domowego budżetu przez około dziesięć lat – zanim 7-latek wyrośnie na juniora starszego, nad którym klub przejmie także opieką materialną – to jednak nie wszystko. Tomasz – nauczyciel WF z zawodu – mówi, że zajmowanie się synami piłkarzami to w wymiarze czasowym praktycznie drugi etat. A czas to też pieniądz. Pytanie, czy w takiej formule nie tracimy wielu młodych ludzi garnących się do piłki lecz pochodzących ze środowisk zbyt biednych, aby zapewnić sobie rodzicielskie wsparcie, to czysta retoryka. Oczywiście, że tracimy.
Czy moi rozmówcy mają jakieś pomysły na poprawienie tej sytuacji? Okazuje się, że nie trzeba tutaj nic wymyślać. Wystarczy powołać się na już realizowane rozwiązania np. w lidze niemieckiej. Rozmawiali niedawno z dwoma Polakami, których synowie trenują w Borussi Dortmund. Tam z najbardziej utalentowanych chłopców tworzy się kilkunastoosobową grupę objętą całkowitą opieką szkoleniową i sprzętową klubu. Pozostali mogą realizować swoją futbolową pasję nadal, tyle że w przyklubowej akademii piłkarskiej i za pieniądze rodziców. Ale to, niestety, w naszych warunkach ciągle niedościgniony ideał.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski