NIE POTRAFIĘ PRZEGRYWAĆ
Z Radosławem MICHALSKIM, nowym prezesem zarządu Pomorskiego Związku Piłki Nożnej, rozmawia Henryk Jezierski
– „Wszystkie rewolucje zaczynają się w Gdańsku”, „Związek jest dla klubów, a nie kluby dla związku”… Mocne hasła, jak na kampanię, której stawką była funkcja prezesa w średniej wielkości okręgu.
– To pierwsze, „rewolucyjne” wymyślili dziennikarze, w dodatku już po moim wyborze. Do hasła drugiego przyznaję się natomiast całkowicie. Towarzyszyło mi podczas przekonywania działaczy pomorskich klubów do mojej kandydatury i towarzyszyć mi będzie – to mogę zaręczyć – podczas całej kadencji nowych władz. Uważam, że odwrócenie wzajemnych relacji na linii zarząd okręgu – kluby, to klucz do innego, przychylniejszego niż dotychczas postrzegania piłkarskich władz. Z pewnością łatwiejsze w realizacji jest np. arbitralne określanie wysokości składek, opłat transferowych i innych obciążeń na rzecz okręgu lecz ja będę preferował konsultowanie wszystkich poważniejszych decyzji z bezpośrednio zainteresowanymi, zwłaszcza klubami najbiedniejszymi, wykonującymi często tytaniczną pracę szkoleniową i wychowawczą w swoich środowiskach, a przy tym dysponującymi bardzo skromną bazą i środkami materialnymi. W tej chwili analizuję możliwość zwolnienia klubów z obowiązku opłacania obserwatorów sędziowskich. Chcemy wziąć to na swoje barki.
– Skąd przekonanie, że akurat Panu uda się zmienić relacje między związkiem i klubami?
– Ponieważ ja nie potrafię przegrywać. Tak było na boisku, tak jest również poza nim. Uważam, że cel, który sobie stawiam jest możliwy do zrealizowania. Tym bardziej, w jego osiągnięciu mogę liczyć na pomoc najbliższych współpracowników – członków nowego zarządu i pracowników etatowych.
– Na walkę o funkcję prezesa zarządu zdecydował się Pan praktycznie w ostatniej chwili. Były jakieś opory przed podjęciem tego wyzwania?
– To nie tak. Przyjaciele namawiali mnie do udziału w wyborach od dawna lecz ja postawiłem warunek; jak zbierzecie wymaganą liczbę rekomendacji klubowych pod moim nazwiskiem, wówczas wystartuję. Zebrali znacznie więcej niż potrzeba i nie pozostawało mi nic innego, jak kontynuować ich dzieło. Było wprawdzie późno lecz nie na tyle, abym nie zdążył z odwiedzinami we wszystkich klubach, które miały prawo wystawiania delegatów na zjazd. No, powiedzmy – prawie wszystkich. Nie dysponowałem bazą uprawnionych klubów i w efekcie pominąłem prawie dziesięć z nich. To mogło zadecydować o mojej przegranej. Na szczęście, tak się nie stało. Co ciekawe, głosowali na mnie nie tylko delegaci z mojego „matecznika”, czyli podokręgu gdańskiego ale także z wielu klubów podokręgu słupskiego, uchodzącego za twierdzę mojego rywala. Przy okazji podzielę się gorzką refleksją. Otóż, znam co najmniej kilka osób, które w pełnieniu funkcji prezesa zarządu PomZPN byłyby nie gorsze, a może nawet lepsze ode mnie. Niestety, każda z nich zdecydowanie odmówiła kandydowania. A wie Pan dlaczego? Z obawy, że w razie przegranej przyjdzie czas na zemstę zwycięzcy i stracą nawet te funkcje w pomorskim związku, które zajmowali dotychczas. Dla mnie jest to coś niewyobrażalnego i smutnego zarazem.
– Może łatwiej o taką opinię, gdy jest się byłym piłkarzem o ponadprzeciętnych dokonaniach i takim samym statusie materialnym. Czy to jednak wystarczy do działalności stricte organizacyjnej i zarządczej?
– Nie mnie dokonywać oceny pod tym względem lecz pragnę podkreślić, że po zakończeniu kariery piłkarskiej zająłem się pracą menedżerską. I nadal robię to z powodzeniem. Byłem m.in. dyrektorem sportowym gdańskiej Lechii, natomiast obecnie pracuję w dwóch spółkach, których jestem udziałowcem.
– Jak to można przełożyć na kierowanie okręgowym związkiem piłki nożnej?
– Powiem najkrócej – zamiast sięgać do pustawych kas klubowych, trzeba szukać pieniędzy i innego wsparcia w przemyślanym marketingu, np. pozyskując sponsorów oraz jednostki samorządowe. Gdy przedstawimy rozsądną ofertę, wówczas znajdziemy sprzymierzeńców w każdym miejscu, „budżetówki” nie wyłączając. Na to liczę.
– Jest Pan prezesem okręgu lecz bez statusu delegata na zjazd PZPN. Czy to nie błąd, uwzgledniając choćby utratę możliwości przedstawienia swoich koncepcji na forum ogólnopolskim? Zwłaszcza, że Pański kontrkandydat taki status uzyskał.
– Nie ubiegałem się o ten mandat wychodząc z założenia, że równie dobrze moje poglądy i personalne preferencje przedstawi przynajmniej trzech z czterech wybranych delegatów. Ja chcę skoncentrować się na pracy u podstaw, czyli w okręgu. A naprawdę jest tu wiele do zrobienia.
– Z Pańskiej piłkarskiej biografii wyczytałem, że przy wzroście 188 cm ważył Pan tylko 82 kg. Teraz wcale nie wygląda to gorzej.
– Ponieważ cały czas mam czynny kontakt z piłką. Gram w najwyższej lidze rozgrywek amatorskich, zresztą z niezłymi rezultatami. Praktycznie zawsze lokujemy się z kolegami w pierwszej trójce.
– Ciągle na pozycji pomocnika?
– Skądże, w systemie pięciu graczy + bramkarz nie ma takiej możliwości. Obowiązuje zasada „BW” – byle wygrać.