NIEZŁOMNI STRAŻNICY… STOŁKÓW
Pytanie dziennikarza motoryzacyjnego o stosunek do straży miejskich lub gminnych wydaje się równie naiwne jak pytanie chłopa o stosunek do psa, który za pełną miskę i ciepłą budę odpłaca swojemu panu duszeniem domowego ptactwa. Zwłaszcza w kontekście blokad na koła samochodów i radarów w krzakach, które zmotoryzowani darzą sentymentem tak wielkim, iż w wielu miejscowościach Polski po strażnikach (drzewiej zwanych pachołami) pozostały tylko irytujące wspomnienia.
Nie pójdę jednak tym tropem. To byłoby zbyt proste i krzywdzące nielicznych funkcjonariuszy tej formacji, którzy wykonują naprawdę ciężką, a przy tym użyteczną dla nas, mieszkańców, pracę. Nikt mnie nie przekona, że można odczuwać zawodowy komfort np. z transportowania zarzyganych i pokrwawionych meneli, zbierania z parkowych ławek ćpunów, użerania się z właścicielami posesji próbującymi przerzucić na innych obowiązek sprzątania i odśnieżania przyległych chodników czy wygaszania ulicznych awantur po alkoholowych imprezach.
Strażnicy patrolujący samochodami lub „z buta” miejskie ulice nie muszą obawiać się o utratę pracy nawet w wypadku całkowitej likwidacji ich formacji. W policji też nie brakuje dekowników zza biurek, którzy chętnie wyręczą się doświadczonymi „krawężnikami”.
Sęk w tym, iż tę niewdzięczną pracę wykonuje zdecydowana mniejszość strażników miejskich. Pozostali kryją się za ich plecami, traktując „krawężniki” jako koronny argument za zachowaniem całej instytucji, a wraz z nią – swoich etatów, oczywiście najczęściej z wyższymi stopniami, stanowiskami i wynagrodzeniami.
W Gdańsku ten, prymitywny wprawdzie lecz wyjątkowo skuteczny, mechanizm wykorzystania słusznego społecznie pretekstu do załatwiania osobistych korzyści, daje się zauważyć bez sięgania po metody stosowane w tzw. dziennikarstwie śledczym. Wystarczy wejść na oficjalną – niewątpliwie wszechstronnie kontrolowaną – stronę internetową tutejszej Straży Miejskiej (www.strazmiejska.gda.pl). To, co przeszło przez sito wewnętrznej cenzury, wystarcza w zupełności do wyciągnięcia wniosków zgoła odmiennych, niż życzyliby sobie tego sami zainteresowani.
Podstawę do powyższej tezy dają przede wszystkim zamieszczone na ww. stronie statystyki, jakkolwiek też wzbudzające poważne podejrzenia co do swojej rzetelności. Przypomnijmy w tym miejscu dramat pracownicy SM w Gdańsku, która w marcu ubiegłego roku skutecznie targnęła się na swoje życie, usłyszawszy wcześniej 140 zarzutów prokuratorskich dotyczących fałszowania dokumentacji mandatowej. W opinii jej kolegów był to proceder realizowany pod presją przełożonych – z komendantem włącznie – zainteresowanych tym, aby wystawionych i wyegzekwowanych mandatów było jak najwięcej.
Mimo to, spróbujmy odczytać te statystyki z punktu widzenia interesów gdańszczan, którym straż ma służyć, w zgodzie zresztą z jej hasłem „Z mieszkańcami i dla mieszkańców”. Na koniec czerwca br. Straż Miejska w Gdańsku liczyła 301 etatów, w tym 234 strażników. Przyzwoite proporcje, nieprawdaż? Szkopuł w tym, że do strażników zaliczono statystycznie m.in. … komendanta, jego zastępców, naczelników wydziałów, kierowników niezliczonych referatów oraz osoby piastujące tzw. stanowiska samodzielne. W sumie dziesiątki pracowników, których „strażnikowanie” polega na przebraniu się w mundur funkcjonariusza i zajęciu miejsca za biurkiem, przy którym powstają setki koncepcji, zapewne genialnych w mniemaniu ich autorów, a ponadto – mających uzasadnić niezbędność sprawowanej funkcji.
Grafficiarze w mundurach funkcjonariuszy mających z definicji pilnować ładu i porządku… To nie fotomontaż lecz oryginalne zdjęcia z oficjalnej strony Straży Miejskiej w Gdańsku. Nasza „manipulacja” ograniczyła się do przysłonięcia twarzy bohaterów.
Takich choćby, jak organizowane od wielu lat warsztaty dla… grafficiarzy. Ta pseudoartystyczna hołota dokonuje w Gdańsku zniszczeń, których usuwanie kosztuje podatników każdego roku setki tysięcy złotych. Ba, do wydatków z budżetu miasta trzeba doliczyć – kto wie czy nie większe – kwoty wydatkowane przez właścicieli lub zarządców lokali handlowych i usługowych, biurowców i galerii, wspólnoty mieszkaniowe oraz zwykłych posiadaczy domów. Tymczasem wyznaczona do ochrony mienia miasta i jego mieszkańców straż utwierdza zamazywaczy bazgrołami fasad budynków, obiektów inżynierskich (wiadukty, tunele, mosty itp.), wiat przystankowych, płotów czy barier akustycznych w przekonaniu, że są twórcami z prawdziwego zdarzenia. Czytam relację z imprezy tego typu na portalu SM i oczy przecieram. Oto próbka: „Swój ślad na murze przy ulicy Wyzwolenia zostawili także strażnicy miejscy. Przyznać trzeba, że widok mundurowych z puszkami farby w rękach – bezcenny!”… Są jeszcze, a jakże, zdjęcia dwojga szczęśliwych funkcjonariuszy w roli grafficiarzy. Czyż można dziwić się w takim kontekście, że we wrześniu br. gdańska Straż Miejska odnotowała 2 (słownie: dwie) interwencje dotyczące „nielegalnego plakatowania i graffiti”, co wcale nie musi być równoznaczne ze złapaniem grafficiarzy.
Koszty usuwania „dzieł” pseudoartystycznej hołoty kosztują miasto i prywatnych właścicieli budynków ponad milion złotych rocznie. Tymczasem gdańska Straż Miejska w swoich statystykach każdego miesiąca może wykazać się ledwie kilkoma interwencjami z tego zakresu, w dodatku – rozszerzonego o nielegalne plakatowanie.
Właściciele budynków to bynajmniej nie jedyne ofiary niekompetencji, braku wyobraźni, lenistwa i najzwyczajniejszej głupoty strażników swoich biurek. Jeszcze więcej do powiedzenia na ten temat mają mieszkańcy próbujący zasygnalizować zdarzenia wymagające interwencji Straży Miejskiej. Jeśli już uda im się dodzwonić pod numer 986 to najczęściej doświadczają mniej lub bardziej przewrotnej spychotechniki – od odsyłania do policji lub innych służb, poprzez zasłanianie się uwarunkowaniami prawnymi, aż do informacji o braku patrolu, który mógłby podjąć interwencję.
Bardzo trafnie ujął to jeden z czytelników „MOTO”, usiłujący zgłosić fakt nieuprawnionego zajęcia miejsca parkingowego pod jego domem. Gdy ok. godz. 23-ej dodzwonił się do tzw. stanowiska kierowania SM, podjął dialog następującej treści:
– Na parkingu pod moim domem miejsce dla osoby niepełnosprawnej zajęła osoba nieuprawniona.
– Proszę dzwonić na policję. Po godzinie 21-ej nasze patrole kończą pracę.
– To po co pan tam siedzi?
– Nie pańska sprawa.
Czyżby?… Przekierowanie numeru 986 na inny, np. policyjny lub ogólnoalarmowy 112 zajmuje kilkanaście sekund. Po co zatem trzymać i słono opłacać pozorantów, którzy w nocy nic nie mogą bo nie mają czym? Czy nie lepiej skierować takich „strażników” do prawdziwej, ulicznej służby? A jeśli boją się lub nie chcą – pożegnać bez żalu. Dla dobra miejskiej kasy i uczciwej statystyki.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski