W CIENIU ARENY
Widok młodej kobiety leżącej bez oznak życia w kałuży krwi wzbudza wstrząsające wrażenie w każdych okolicznościach. Cóż zatem mówić o okolicznościach w szczególnym miejscu oraz szczególnym czasie. Pierwsze określały przedproża Bramy Zielonej zamykającej Długi Targ, czyli samo serce grodu nad Motławą. Drugi dotyczył niedzieli, 10 czerwca 2012 – dnia inauguracji gdańskiej odsłony EURO 2012, uświetnionej meczem Hiszpania – Włochy. Szlochająca przy ofierze kobieta o typowo hiszpańskiej urodzie, z rozpuszczonymi włosami i obłędem w oczach, tylko dopełniała obrazu jaki powstawał w wyobraźni przypadkowych gapiów; albo brutalne zabójstwo, albo – w najlepszym wypadku – konsekwencja nieszczęśliwego wypadku podczas zbyt suto zakrapianej „balangi”. Otwarte okno na drugim piętrze pobliskiej kamienicy zdawało się uwiarygodniać także tę drugą wersję.
Służby zadziałały szybko i sprawnie, a wczesna pora (kilka minut po siódmej) pozwoliła uniknąć zbiegowiska i sensacji. Po kilkuminutowej próbie reanimacji na miejscu wypadku kobietę zabrał ambulans. Nad incydentem roztoczono szczelną zasłonę milczenia. Także wówczas, gdy po kilku dniach okazało się, że nie miał żadnego związku z mistrzostwami. Była to bowiem druga – tym razem skuteczna – próba samobójcza kobiety winnej bankowi niespłacony, dwumilionowy kredyt i nękanej z tego powodu przez komorników. Można by rzec – cicho nad tą trumną. Podobnie jak nad przypadkiem starszego mężczyzny, którego ciało wyłowiono przy molo w Gdańsku-Brzeźnie. W półmilionowym mieście takie nieszczęścia zdarzają się niemal codziennie i bez specjalnej okazji.
Typowe sytuacje towarzyszące masowemu uczestnictwu w piłkarskim święcie dałoby się określić dowcipem, w którym „wczorajszy” gość pyta przypadkowego przechodnia:
– Panie, gdzie ja jestem?
– Na ul. Kościuszki.
– Nie chodzi o szczegóły. Jakie to miasto?
W konkurencji szczególnego zamroczenia alkoholowego niedoścignionym mistrzem okazał się nasz rodak z amerykańskim paszportem, który nie był w stanie przypomnieć sobie nawet tego, w jaki sposób pokonał Atlantyk i kawał Europy, aby ostatecznie zakotwiczyć w Gdańsku.
To był zresztą znak szczególny imprezy, widoczny zwłaszcza dla kogoś, kto – jak niżej podpisany – przemierzał ulice miasta pieszo lub rowerem. Na gdańskim Głównym Mieście oraz w sąsiedztwie stadionu i dwóch oficjalnych stref kibica spotkać można było setki młodych ludzi wyraźnie zamroczonych piwem i znaczących swój szlak niezliczonymi kilogramami porzuconych puszek, owego dobrodziejstwa dla wyspecjalizowanych zbieraczy aluminium, którzy nigdy dotąd i raczej nigdy w przyszłości nie doświadczą takich żniw. Na szczęście piwo działało na usposobienie konsumentów w dominującym zakresie przyjaźnie, z ochotą bardziej do śpiewania i braterskich uścisków niż wszczynania awantur.
Inna rzecz, że mocno akcentowane przez media skromne statystyki odnotowanych wykroczeń to bardziej efekt pobłażliwości stróżów prawa i poluzowania obowiązujących rygorów niż obraz stanu faktycznego. Zaręczam, że dzisiaj próby „zdobycia” posągu Neptuna na Długim Targu (udało się Irlandczykowi, Hiszpan skapitulował tuż przed osiągnięciem „szczytu”), głośnych śpiewów pod oknami mieszkańców Głównego Miasta długo po północy, czy oddawania moczu nie w przenośnych toaletach marki „Toy-Toy” lecz dokładnie obok, nie skończyłyby się bezkarnie. Kto nie wierzy, niech spróbuje… Przy okazji pozna skuteczność działania setek kamer monitorujących miasto.
Za medialną manipulację uważam również stawianie znaku równości w zachowaniu kibiców prawie wszystkich goszczonych nacji, w dodatku – z wyraźnym przytykiem wobec Polaków. Owszem, imponowało i wprawiało w podziw zachowanie Irlandczyków, szczególnie widoczne (a ściślej – słyszalne) w bogactwie repertuaru wykonywanych przyśpiewek lecz tam nikt nie odważy się kwestionować i – co gorsze – deprecjonować ich ludowego rodowodu. A u nas? Wystarczy wspomnieć skuteczne wyciszenie piosenki ludowego zespołu, która wygrała – w demokratycznym przecież! – głosowaniu na przebój EURO 2012. Choćby w takim kontekście trudno oczekiwać rozśpiewania polskich kibiców, wykraczającego poza „Polska, biało-czerwoni” lub dwie zwrotki hymnu państwowego.
Po gdańskich doświadczeniach za przesadę uważam również gloryfikowanie kibiców hiszpańskich, zwłaszcza zaś – stawianie ich na równym poziomie z Irlandczykami. Po pierwsze – wykazywali się powszechną nieznajomością jakiegokolwiek języka poza swoim. Po drugie – w zachowaniu części przybyszów z Półwyspu Iberyjskiego dało się zauważyć wyraźne lansowanie dewiacji seksualnych, objawiane m.in. przebierankami licznych homoseksualistów w stroje kobiece. Po trzecie – postronnemu obserwatorowi trudno było pogodzić z iście konkwistadorskim przekonaniem Hiszpanów, że im wolno więcej; od łamania przepisów ruchu drogowego po nachalne korzystanie z wdzięków młodych Polek. Inna rzecz, że akurat wobec Hiszpanów niektóre z nich posuwały się stanowczo za daleko.
I, aby zakończyć wizję euro-kibiców z perspektywy Gdańska; Chorwacja i Włochy – w porządku, zwłaszcza jak na południowców. Niemcy – totalne nieporozumienie i obciach. Fantazja i polot innych gości w tym wypadku zastąpione zostały iście pruskim ponuractwem, megalomanią i skrupulatnym liczeniem każdego eurocenta. Akurat na tych gościach trójmiejskie hotele i restauracje – zwłaszcza te z gwiazdkami – zawiodły się najbardziej.
Ekonomiczną stronę wybrzeżowej edycji EURO ocenić trudno. Przegrani nie chcą przyznać się do fatalnego rozpoznania imprezy pod względem marketingowym i poniesionych strat, wygrani wolą pozostać cicho i nie podstawiać się pod celownik urzędu skarbowego. Na pewno znakomicie zarobiła tzw. mała gastronomia (tutaj obroty przekraczały standard sezonowy nawet trzykrotnie), bary i sklepy monopolowe oraz nielegalne „kempingi”, zlokalizowane także w bezpośrednim sąsiedztwie stadionu.
Rekordzistami wydają się jednak… agencje towarzyskie. Wszystkie przygotowywały się do piłkarskiego szaleństwa niezwykle starannie lecz gdy popyt przerósł wcześniejsze prognozy, potrafiły reagować szybko i skutecznie. Wymowny przykład stanowi tutaj burdel działający od lat na gdańskim Przymorzu. Gdy klientów zainteresowanych słowiańskimi panienkami przybyło ponad możliwości lokalu, w jego bezpośrednim sąsiedztwie natychmiast stanęły… kontenery mieszkalne. Na nic zdały się interwencje służb porządkowych. Nasłany na „wesołe miasteczko” San-Epid nie stwierdził żadnych uchybień sanitarno-higienicznych, a kontener to obiekt przenośny i żadnych pozwoleń budowlanych nie wymaga. Były zatem podczas piłkarskiego święta konkurencje, w których Polacy okazali się więcej niż mistrzami Europy.
Tekst i zdjęcia
Henryk Jezierski