WYJŚCIE Z CIENIA
Rozmowa z LECHEM KAFARSKIM, trenerem Lechii Gdańsk
– Dwa lata temu, dokładnie 7 kwietnia 2009, po nagłej dymisji trenera Lechii Gdańsk, Jacka Zielińskiego nie chciał Pan czekać na kolejną – już czwartą – propozycję zostania II trenerem biało-zielonych (przedtem byli jeszcze Tomasz Borkowski oraz Dariusz Kubicki) i zaoferował zarządowi klubu swoje usługi jako trener pierwszoplanowy. Co legło u przyczyn tej decyzji?
– To nie było tak. Będąc asystentem trzeciego trenera z rzędu zastanawiałem się nad dalszym sprawowaniem tej funkcji ale nie zaproponowałem swoich usług zarządowi. Nie ukrywam, że zawsze chciałem być pierwszym trenerem. Zarząd Lechii to wiedział i do tego mnie przygotowywał. Gdy otrzymałem propozycję objęcia funkcji w tak trudnym momencie, nie wahałem się ani przez chwilę wierząc w skuteczną walkę o utrzymanie ekstraklasy dla Gdańska.
– Początki nie należały jednak do najłatwiejszych. Tydzień później do wiosennej serii klęsk gdańszczan pod wodzą Jacka Zielińskiego doszła następna, tym razem zapisana na Pańskie konto – z GKS Bełchatów. Przegraliście 1:2 na własnym boisku i to mimo wymiany aż pięciu piłkarzy w składzie podstawowym. Nie miał Pan wówczas chwil zwątpienia?
– Według mojej oceny rozegraliśmy dobry mecz. Drużyna grała tak jak chciałem, ale nie przyniosło to nagrody w postaci punktów. W następnych meczach oglądaliśmy jednak Lechię, która zdobywa punkty nie tylko u siebie ale także na wyjeździe. O chwilach zwątpienia nie mogło być mowy! Przecież to ja miałem w chłopakach wypracować optymizm, który doprowadzi do tego, że wszyscy uwierzymy w końcowe zwycięstwo!
– Jedenaste miejsce w klasyfikacji końcowej sezonu 2008/2009 nie tylko definitywnie przekreśliło widmo spadku Lechii z ekstraklasy ale także przekonało niedowiarków, że Pański trenerski awans był strzałem w dziesiątkę. Kolejne potwierdzenie tej tezy to siódme miejsce Lechii w sezonie 2009/2010. Ambitny, wykształcony i ciągle uzupełniający swoją wiedzę – m.in. podczas zagranicznych stażów trenerskich – Tomasz Kafarski okazał się zdecydowanie najcenniejszym nabytkiem gdańskiego klubu w ostatnich latach. Jednak „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Rozmawiamy w czasie, gdy Lechia zajmuje trzecie miejsce w tabeli ekstraklasy (po meczu z PGE GKS Bełchatów w piątek, 1 kwietnia 2011), a ponadto ma za sobą awans do półfinału Pucharu Polski. Nie obawia się Pan tak mocno rozbudzonych nadziei oraz potrzeby sprostania nowym wyzwaniom?
– Ja nie boję się wyzwań i wiem z czym wiąże się praca w klubie takim jak Lechia. Wszyscy wspólnie pracujemy na to, aby biało-zieloni włączyli się do czołówki polskich drużyn. Do końca sezonu zostało jeszcze wiele meczów o stawkę bardzo wysoką i wtedy zobaczymy, jakie efekty dała praca którą wykonaliśmy.
– Należy Pan do – raczej skromnego – grona polskich trenerów, którzy nie rozdzierają szat po kolejnych osłabieniach swojego zespołu. Utratę w ostatniej przerwie zimowej dwóch piłkarzy z podstawowego składu, Pawła Buzały i Huberta Wołąkiewicza, skwitował Pan popularnym twierdzeniem w myśl którego nie ma ludzi niezastąpionych. Może i słusznie ale realizacja każdej trenerskiej koncepcji, zwłaszcza obliczonej na zwycięstwa, wymaga odpowiednio przygotowanych, profesjonalnych zawodników. Nie bez znaczenia jest również realne ryzyko przyzwyczajenia włodarzy klubu do myśli, że ambitny trener wyręczy ich w konieczności realizacji kosztownych inwestycji kadrowych. Zwłaszcza wówczas, gdy potrzeba chwili wymaga zdobycia znacznych środków na funkcjonowanie stadionu tak wielkiego jak PGE Arena. Lechia wygrała przetarg i będzie gospodarzem tego obiektu przed oraz po Euro 2012. Nie obawia się Pan, że takie wyzwanie uczyni klubowych decydentów nieczułymi na trenerskie propozycje uzupełnienia składu zespołu o piłkarzy gwarantujących przynajmniej powtórzenie sukcesu sprzed dokładnie 55 lat, gdy Lechia zajęła trzecie miejsce w ówczesnej I lidze?
– W klubie za budowanie drużyny nie odpowiadam sam (chociaż pełnię w nim także funkcję dyrektora sportowego) i nie tylko mi zależy na silnej Lechii, która z sezonu na sezon osiąga lepsze wyniki i prezentuje poziom gry satysfakcjonujący kibiców oraz obserwatorów. Wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że piłkarzy trzeba wymieniać na lepszych. Odejścia z klubu wyróżniających się piłkarzy są rzeczą do przewidzenia i trzeba sobie z tym szybko poradzić mając na ich pozycje gotowych następców.
– Na zakończenie porozmawiajmy o kibicach. Pod Pana wodzą Lechia osiąga ligowe sukcesy bez precedensu w ostatnim półwieczu. Mimo to, na jej meczach trybuny 12-tysięcznego stadionu przy ul. Traugutta wypełniają się ledwie w połowie. To dokładnie dwa razy mniej niż na meczach Arki Gdynia, nie dość, że reprezentującej miasto ponad dwukrotnie mniejsze od Gdańska, to jeszcze walczącej o utrzymanie w ekstraklasie. A przecież od czerwca br. nowy stadion Lechii będzie mógł przyjąć cztery razy więcej kibiców niż obecny. Wrażenie pustki wokół murawy ulegnie zatem zwielokrotnieniu. Nie czuje Pan osobistego zawodu z tej przyczyny?
– Coś w tym jest. Lechia jest chwalona za styl, wyniki też nie są najgorsze, a wolnych miejsc na stadionie podczas meczów jest stosunkowo dużo. Wierzę w to, że z meczu na mecz, zwłaszcza w kulminacyjnym momencie tych rozgrywek, nasi kibice zapełnią wszystkie miejsca i będą stanowili bardzo zgrany kolektyw, który pomoże nam godnie zakończyć sezon i pożegnać się ze stadionem przy ul. Traugutta.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(04.04.2011)
Powyższy materiał ukazał się również w magazynie „Polska Piłka” nr 2/2011