„ŻYDY I CHAMY” CZĘŚĆ NASTĘPNA
Marzec blisko, a więc zaraz się zacznie… Zwłaszcza, że będzie to marzec jubileuszowo prawie okrągły – trzydziesty piąty od tzw. wydarzeń marcowych 1968 roku. Znów niemal w każdym środku medialnym przeczytamy, usłyszymy i zobaczymy jak „opozycja demokratyczna” walczyła z komunizmem, jak do głosu doszedł tradycyjny polski antysemityzm, jak wielu wartościowych obywateli musiało opuścić kraj itd., itp.
Po poprzednim jubileuszu (1998) zmasowana kampania prożydowska, oparta na interpretacji wydarzeń marcowych przez takie „autorytety” jak Adam Michnik vel Szechter, Władysław Bartoszewski czy Bronisław Geremek, zaowocowała efektami wykraczającymi daleko poza kolejne wmówienie Polakom, że to oni są wszystkiemu winni.
Ówczesny rząd, sterowany przez UW-eków zrobił wiele, aby Żydom, którzy w 1968 roku zostali zmuszeni do opuszczenia Polski (często z powodu przestępstw i zbrodni jakie tu popełnili) umożliwić powrót na warunkach prawie bohaterskich, zupełnie nieporównywalnych z tymi jakie proponuje się np. Polakom z Kazachstanu. Efekty już widać. „Tygodnik Powszechny” z 19 stycznia br. pisze, opierając się na „nieoficjalnych i niepotwierdzonych przez ambasadę w Izraelu” danych, że tylko w grudniu 2002 roku do tejże ambasady wpłynęło 1,5 tys. wniosków o potwierdzenie obywatelstwa polskiego.
Grudzień to ledwie jeden z dwunastu miesięcy w roku, a Izrael jako państwo obszarowo i ludnościowo karłowate nie był wyłącznym celem żydowskiej emigracji. Można zatem przyjąć, iż czeka nas perspektywa napływu imigrantów liczonych nawet w setkach tysięcy. Pan Bóg z nimi, niech przyjeżdżają lecz nie w aureoli ofiar polskiego antysemityzmu, bo pod tym pojęciem usiłuje się ukryć – póki co, skutecznie – wewnętrzne rozgrywki żydokomuny.
Wprawdzie w obowiązujących podręcznikach historii tego nie piszą lub piszą bardzo oględnie lecz fakty z czasów tak nieodległych zatrzeć trudno. A są one jednoznaczne – tzw. wydarzenia marcowe 1968 roku były konsekwencją ostrej, frakcyjnej walki między ówczesnymi elitami PRL, zdominowanymi przez osoby pochodzenia żydowskiego. Linie podziału przebiegały różnie jednak zasadnicza określała dwa obozy, kojarzone raz to z miejscami spotkań ich przedstawicieli („natolińczycy” kontra „puławianie„), to znów z epitetami używanymi przez stronę przeciwną („żydy” kontra „chamy„).
O ile określenia pierwsze są zasadne przynajmniej w sensie geograficznym, gdyż „natolińczycy” odbywali swoje konspiracyjne egzekutywy w podwarszawskim Natolinie, a „puławianie” – przy stołecznej ulicy Puławskiej, o tyle epitety należy potraktować z przymrużeniem oka, bowiem odsetek Żydów i chamów w obydwu obozach był zbliżony. Ba, nawet liderujący „chamom” Władysław Gomułka choć sam „goj” (żydowskie określenie nie-Żyda) to jednak pozostawał pod czujną kontrolą swojej żony Zofii Unszlicht, aktywnej komunistki żydowskiego pochodzenia. Nie od rzeczy będzie wspomnieć tutaj o Mieczysławie Moczarze, uchodzącym do dzisiaj za czołowego animatora antysemickich wystąpień. Tak naprawdę ten UB-ecki bandyta nazywał się Mykoła Demko (niektóre źródła podają też Diomko) i miał z Polakami mniej więcej tyle wspólnego, co Leonid Kuczma i Ariel Szaron razem wzięci. Żydokomunistyczny folklor w obozie „chamów” dobrze oddaje też ostra walka między zwolennikami W. Gomółki („Kto nie z Władziem, tego zgładziem”) i wyznawcami M. Moczara („Kto nie z Mieciem, tego zgnieciem”).
Na tym tle „żydy” przedstawiają się bardziej jednorodnie. Działali bez kłótni, profesjonalnie i z jasno wytyczonym celem. Tym celem było skompromitowanie i odsunięcie od władzy Gomułki, jako komunisty – uwaga! – zbyt często przedkładającego interesy polskie nad internacjonalistyczne, co odbijało się także na słabnącej pozycji aparatczyków z namaszczenia Moskwy. Frakcję „żydów” reprezentowali m.in. Jakub Berman, Roman Zambrowski, Edward Ochab, Eugeniusz Szyr i Mieczysław Jagielski.
Nie im jednak powierzono marcową rozróbę lecz pociechom żydokomunistycznych dygnitarzy skupionym wokół tzw. Klubu Krzywego Koła. Jego awangardę stanowiła grupa, która ochrzciła się później mianem „Komandosów”, a w następnych latach stworzyła trzon KOR-u czyli Komitetu Obrony Robotników. Byli w niej tak znani „demokraci” jak Jacek Kuroń, Adam Michnik (syn Ozjasza Szechtera, zaciekłego wroga polskości i działacza Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy), Karol Fiszer – Modzelewski, Aleksander Smolar, Wiktor Górecki vel Muhlred, Antoni Zambrowski, Henryk Szlajfer czy Jan Tomasz Gross (ten od Jedwabnego).
„Komandosi” przygotowywali się do marcowego przewrotu niezwykle starannie – łącznie z analizą przebiegu wydarzeń z 1956 roku na materiałach Polskiej Kroniki Filmowej, udostępnionych przez „sympatyków”. Mieli także mocne wsparcie swoich pobratymców z mediów, aparatu partyjnego, instytucji kulturalnych, szkół wyższych, filmu itd.
Niestety, tym razem „żydy” musiały ustąpić „chamom”. Przegrana walka nie oznaczała jednak przegranej wojny. Więcej, na marcowym ogniu udało się upiec nie jedną lecz kilka pieczeni. Po pierwsze – w świat popłynęła kolejna fala oskarżeń Polaków o antysemityzm. Po drugie – w ramach pomarcowych rozliczeń wielu komunistycznych zbrodniarzy żydowskiego pochodzenia mogło opuścić nas kraj bez jakichkolwiek konsekwencji, za to z pokaźnym majątkiem. Po trzecie – ten sam, absolutnie niezasłużony, los spotkał znaczną grupę Żydów lojalnych wobec Polski. Ponieważ nie kryli swojego pochodzenia i nie zmieniali nazwisk, byli łatwi do wskazania oraz oskarżenia o „syjonizm”. Tym sposobem ówczesne państwo Izrael borykające się z brakiem wykształconych lekarzy, prawników, oficerów, naukowców itp. otrzymało wyjątkowo cenny prezent. Po czwarte – „komandosi” zrozumieli, że bez wsparcia robotników każda próba przejęcia władzy jest praktycznie niemożliwe. Stąd powstanie KOR-u, a w dalszej perspektywie – „okrągły stół” i to co mamy teraz.
A mamy ponowną odsłonę spektaklu pt. „Żydy i chamy”. Prawie z tymi samymi aktorami lecz inaczej odgrywanego. Odpowiednikiem „żydów” są teraz „liberałowie” pod wodzą Aleksandra „Kwaśniewskiego, wspieranego przez najbardziej wpływowe media (z „Gazetą Wyborczą” na czele), Unię Wolności, Platformę Obywatelską, strategiczną część Prawa i Sprawiedliwości (niedowiarkom radzę trochę poczekać) oraz „postępowy” aktyw SLD. „Chamy” stały się „socjaldemokratami” dowodzonymi przez Leszka Millera, który może liczyć – przynajmniej jak dotąd – na większość działaczy SLD, Unię Pracy oraz znaczną część PSL i „Samoobrony„. Mamy dla tej metamorfozy nawet odpowiedniki geograficzne; „Natolin” stał się „Ordynacką” (siedziba SZSP), a „Puławska” – „Smolną” (siedziba ZSMP).
Spektakl jak spektakl – prymitywny scenariusz, zgrani aktorzy – lecz widzów mi bardzo szkoda. Zwłaszcza tych, którzy sądzą, że tu o Polskę wolną i demokratyczną walka idzie, a ujawnienie np. afery zwanej „Rywin-gate” (dlaczego nie „Michnik-gate„?) to dowód uczciwości części polityków. Tak też myśleli naiwni Polacy w 1968, 1970 i 1981 roku. Jakże wielu przypłaciło tę wiarę życiem lub zdrowiem (zwłaszcza stoczniowcy i górnicy), wymuszoną emigracją (patriotycznie nastawieni działacze „Solidarności”), w najlepszym wypadku – pogmatwanymi życiorysami.
Jakoś dziwnym trafem „żydy” i „chamy”, mimo inspirującej roli w tych wydarzeniach, takich konsekwencji nie doświadczali. Nawet jeśli siedzieli w więzieniach to – zważywszy odgrywaną rolę – niezbyt długo, bez specjalnych szykan oraz ze świadomością, że budują swój polityczny i osobisty kapitał na przyszłość. Przydał się, jak znalazł gdy dobierano skład „okrągłego stołu”, a następnie dzielono kluczowe funkcje w państwie.
Teraz może być podobnie. Rośnie niezadowolenie społeczne, ludzie zdeterminowani swoją sytuacją ekonomiczną gotowi są wyjść na ulicę. Można tak pokierować emocjami, aby przyszło „nowe” i na jakiś czas „żydy” zastąpiły przy korycie „chamów”. A potem zrobi się na odwrót… Naiwnym pozostanie natomiast upominanie się o sprawiedliwość i pamięć dla kolejnych ofiar żydo-chamskich rozgrywek. Tak jak do dzisiaj bezskutecznie upominają się o nią rodziny pomordowanych stoczniowców z Wybrzeża i górników ze Śląska.
Czy warto zatem tracić choćby jedną kroplę polskiej krwi dla szemranych interesów żydokomuny anno 2003? Moim zdaniem – zdecydowanie nie. Spektakl pt. „Żydy i chamy” da się zdjąć z afisza inaczej. Wystarczy zwrócić bilety. Rolę kas pełnią urny podczas wyborów i referendów. Najbliższa okazja już w czerwcu br.
Henryk Jezierski
„MOTO” nr 1-2 (180), styczeń – luty 2003
OTRZYMALIŚMY
W roku poprzedzającym “wydarzenia marcowe” czyli zmuszenie wielu Żydów do wyjazdu z Polski (wyjechało ich wtedy ok. 15 tysięcy) głównie do Izraela, doszło do znanej izraelsko-arabskiej wojny sześciodniowej. Młode państwo izraelskie było otoczone nieprzyjaznymi państwami arabskimi: Libanem, Syrią, Jordanią i Egiptem. Dążyły one, bynajmniej tego nie ukrywając, do unicestwienia Izraela. Miały ku temu powody. Kiedy bowiem w końcu 1947 roku ONZ zatwierdziła utworzenie w Palestynie dwóch państw: izraelskiego i palestyńskiego połączonych unią gospodarczą, prawie natychmiast Izrael począł rugować z tych terenów Arabów (słynna rzeź wioski arabskiej Deir Yassim wiosną 1948 roku, gdzie bestialsko zamordowano ponad 250 osób) i do 1949 roku już zajął zbrojnie 2/3 terenów palestyńskich.
Kilka lat później egipski prezydent Nasser znacjonalizował administrowany dotąd przez Anglików Kanał Sueski, czym ściągnął sobie na głowę wojska brytyjskie. Do Anglików przyłączył się wtedy Izrael, a także Francja. Walczących rozdzieliły USA i ZSRR oraz ONZ, która pozostawiła tam swoje siły pokojowe. Nasser obronił Kanał w 1956 roku, choć utracił na rzecz Izraela część terytorium. Stąd wrogość Egipcjan do izraelskiego sąsiada.
W połowie maja 1967 Nasser zażądał wycofania się sił ONZ rozdzielających wrogie państwa, co też po kilku dniach nastąpiło. Chciał odegrać się za tzw. kryzys sueski 1956 i odzyskać od Izraela utracone wtedy tereny. Żydzi jednak uprzedzili atak: 5 czerwca zniszczyli lotniska egipskie, a także syryjskie, jordańskie i nawet irackie. Samoloty bojowe na tych lotniskach oczywiście też. Zajęli Strefę Gazy, Półwysep Synaj i Kanał Sueski. Zajęte obszary były trzykroć większe od powierzchni państwa izraelskiego. Przerzuciwszy wojska na północ sprawili z kolei lanie Syrii. Kres walkom położyła interwencja ONZ.
A teraz postaw się czytelniku w położeniu izraelskiego rządu i Sztabu Generalnego po zwycięskiej błyskawicznej wojnie. Jak zabezpieczyć niewielkie państewko przed zemstą pokonanych ale przecież nie zniszczonych, a wielokroć liczniejszych wrogów otaczających 3-milionowy kraj ze wszystkich stron (z wyjątkiem brzegu morskiego)? Przede wszystkim trzeba było zwiększyć potencjał ludnościowy Izraela, aby zagospodarować zajęte obszary i oczywiście mieć dość ludzi do armii.
Gdybyś jednak był Żydem, któremu całkiem nieźle żyje się np. w Polsce, to czy zdecydowałbyś się z własnej woli porzucić miejsce osiedlenia z dziada pradziada, ten “Paradisus Judaerorum” (łac. Raj Żydów) jak nazywali Polskę? Czy zaryzykowałbyś przenieść się do nieznanej choć niby ojczystej “Ziemi Obiecanej” otoczonej mrowiem wrogów, gdzie musiałbyś zaczynać życie od nowa i to w stałym poczuciu zagrożenia wojną, kiedy z natury czujesz wstręt do wojaczki?
Zadanie było dla rządu i Sztabu Generalnego Izraela dość trudne. Jak ściągnąć do Izraela rodaków z wygodnych siedzib, które w większości znajdowały się w Polsce? Jak spowodować, aby wyjątkowo tolerancyjni od wieków Polacy nagle objawili gwałtowną niechęć do Żydów choć jeszcze nie tak dawno w czasie wojny chronili ich przed wymordowaniem ryzykując nawet życiem całej rodziny? W jaki sposób wzmocnić kadrowo możliwie natychmiast wojsko, a zwłaszcza lotnictwo? Wyszkolenie współczesnego pilota wymaga czasu. Najlepiej zdobyć gotowych, wyszkolonych pilotów.
Sprawa była delikatna ale rozwiązano ją genialnie: oto polski rząd i partia natychmiast po wojnie sześciodniowej potępiły agresję żydowską na Egipt i Żydzi w Polsce zostali przez te władze uznani za wrogi element. Używając języka potocznego: to władze polskie rozpętały antysemityzm. Ciekawe, że czystki zaczęły się w wojsku i to właśnie w lotnictwie.
“W lipcu 1967 (a więc natychmiast po wojnie sześciodniowej – przyp. N.P.) wyeliminowano z polskiego lotnictwa pierwszych oficerów pochodzenia żydowskiego. Akcja była przygotowywana w pośpiechu, regulowana zarządzeniami doraźnymi” twierdzi dr Lech Kowalski w tygodniku “Wprost” z 7 lipca 2002. Dlaczego właśnie wtedy i skąd ten pośpiech? Każdy wojskowy pilot był wtedy dla Izraela na wagę złota; trzeba było natychmiast dostarczyć mu wyszkolonych lotników! Potem zaś także osadników do nowych osiedli, pracowników do kibuców itd.
Aby zrozumieć, kto rzeczywiście – choć z ukrycia – tym dyrygował, warto sięgnąć do autobiograficznej książki Jana Olszewskiego pt. “Prosto w oczy”. Pisze on jak to po 1956 roku uzyskał pewien dostęp do informacji o tym, co działo się na szczycie partii: oto jego przyjaciel Walery Namiotkiewicz został kimś w rodzaju sekretarza osobistego Władysława Gomułki i czasem uczestniczył w posiedzeniach Komitetu Centralnego PZPR. Wspomina Olszewski, że gdy członkowie KC uznający ekipę Gomułki za obce ciało chcieli, aby Namiotkiewicz ich nie rozumiał, przechodzili na jidisz! To jedno słówko sprawia, że wszystkie klocki układanki są już na swoim miejscu: dzięki Namiotkiewiczowi i Olszewskiemu wiemy, kto w owym czasie naprawdę rządził Polską. Parafrazując znane powiedzenie: to Żydzi Żydom zgotowali ten los!
Przypomnijmy: ani wcześniej, ani potem nie było W Polsce takiej państwowo-partyjnej nagonki antysemickiej, nie wyzywano w partyjnej prasie Żydów od syjonistów, nie wypisywano na murach haseł w stylu: Żydzi do Izraela. Nastąpiło to wtedy i tylko wtedy, kiedy było nadzwyczaj dla nich korzystne. Z perspektywy historii, polski marzec ’68 może być nazwany prawdziwie “koronkową robotą”. Czyją? – Żydów oczywiście.
Norbert Patalas
Gdynia
List ukazał się w Magazynie Zmotoryzowanych z kwietnia 2003 roku.