BYŁ „DZIENNIK” JEST „ZEITUNG”: ZBRODNIA WEDŁUG PSUBRATA
Dla zarządców niemieckiej gazety pod tyleż formalnym, co umownym tytułem „Polska Dziennik Bałtycki”, niejaki Tomasz Słomczyński musi być dziennikarzem wyjątkowym. Trudno inaczej wytłumaczyć zmasowaną, zarówno pod względem częstotliwości (codziennie), jak i powierzchni (zawsze na szerokość całej strony) promocję najnowszej książki ww. autora, zatytułowanej „Miejsca przeklęte”. Ponieważ promocji towarzyszy publikacja w „PDB” całych rozdziałów książki, a sam Słomczyński przedstawia się jako „reportażysta”, więc uznałem za wskazane zgłębić treść przynajmniej jednego z nich.
Wybór padł na obszerny, dwukolumnowy tekst pt. „Jak zwierzęta” zamieszczony w „PDB” z 23 stycznia br. W tym wypadku impulsem dla autora stał się czyn 62-letniej mieszkanki jednej z pomorskich wsi, która najpierw przygarnęła bezdomnego psa – nadając mu imię „Kieł” – by po czterech miesiącach przykładnego karmienia i dbania o czworonoga, wymierzyć mu najwyższą karę przy użyciu siekiery. Do tak drastycznego kroku skłonił kobietę fakt uduszenia przez „Kła” pięciu kur oraz pięciu kaczek, przy jednoczesnym braku jakichkolwiek szans na wyleczenie psa z tej dewiacji, bowiem rzucał się on na domowe ptactwo nawet wówczas, gdy był wleczony na miejsce egzekucji. Niestety, siekiera w rękach starszej, schorowanej kobiety okazała się narzędziem mało skutecznym, bowiem „Kieł” mimo wielu uderzeń obuchem miał jeszcze dość sił, aby wyczołgać się ze stajni i dokonać żywota godzinę później.
Każdy, kto choć trochę zna realia wsi – nie tylko zresztą polskiej – wie, że pies jest tutaj zwierzęciem traktowanym szczególnie, nie na prawach miejskiej maskotki do zabawy (często porzucanej w lesie, gdy już się znudzi lub przeszkadza w wakacyjnych planach) lecz na prawach cennego pomocnika gospodarzy w pilnowaniu całego obejścia, włącznie z domowym ptactwem i zwierzętami hodowlanymi. Psa, który ze strażnika zagrodowego miru zamienia się w mordercę swoich podopiecznych czeka tylko jeden wyrok. Co więcej, tak samo dzieje się, gdy psia dewiacja dosięga np. ptactwa sąsiadów. Tu nie ma sentymentów lub podziału na większe i mniejsze zło. Jeśli można coś zarzucić biednej kobiecie z pomorskiej wsi to tylko brak umiejętności w humanitarnym, czytaj – szybkim uśmierceniu szkodnika.
Miałem prawo przypuszczać, że mieniący się „reportażystą” T. Słomczyński pokaże problem także w wymiarze dramatu zabójczyni psa skazanej za swój czyn na karę bezwzględnego, półrocznego więzienia. Przecież nie zrobiła tego z pobudek sadystycznych lecz z naturalnej konieczności powstrzymania dalszego mordowania kur i kaczek, gwarantujących jej utrzymanie.
Niestety, czołowy – jak mniemam – autor polskojęzycznej gazety poszedł w zupełnie innym kierunku. Mógłbym jeszcze darować mu ewidentne grafomaństwo, kwalifikujące do stosowanego niegdyś przez dziennikarzy miana „grand pisuara”. To jest bowiem problem jego przełożonych, godzących się na zapełnianie łamów pseudo-literackimi dywagacjami. Sęk w tym, że Słomczyński dokonał w swoim „reportażu” rzeczy absolutnie niedopuszczalnej – dodatkowego pognębienia osoby słabej i zagubionej. Zrobił to nie tylko poprzez tendencyjną interpretację faktów i równie tendencyjne dobieranie swoich rozmówców (zwłaszcza wyraźnie niezrównoważonej emocjonalnie prokurator rejonowej z Pruszcza Gdańskiego) ale przede wszystkim – poprzez osobiste zaangażowanie w dalsze upokarzanie starszej kobiety, liczącej przecież – co wynika z tekstu – na jego pomoc w uniknięciu kary więzienia.
Dowód? Otóż „reportażysta” Słomczyński zakwalifikował postępek bohaterki swojego tekstu jako… zbrodnię. Skoro do zasłużenia na taki epitet wystarczy zabicie psa-mordercy, to nasuwa się pytanie, jakie słowo trzyma w zanadrzu autor „PDB” dla określenia np. czynów banderowców, którzy mordowali Polaków na sto kilkadziesiąt sposobów, włącznie z przybijaniem niemowląt do drzew oraz rozpruwaniem brzuchów ciężarnych kobiet? Czy, biorąc pod uwagę szczególnie przychylny stosunek „PDB” do aktualnych władz Ukrainy, w których spadkobiercy i sympatycy OUN-UPA mają udział więcej niż znaczący, „reportażyście” Słomczyńskiemu wystarczy odwagi na określenie bardziej dosadne niż „zbrodnia” (choć trudno takowe znaleźć), czy posłuży się tylko eufemizmem w rodzaju „naganne występki” lub „sąsiedzkie porachunki”?
Osobiście chciałbym uniknąć jakichkolwiek niejednoznaczności i nazywać rzeczy po imieniu. Dlatego proszę czytelników, aby tytułowy „psubrat” w żadnym wypadku nie kojarzył im się z przyjacielem psa lecz z łajdakiem. Tak jak to napisano w słowniku języka polskiego. Słomczyński kwalifikuje się do takiego określenia bezdyskusyjnie.
Henryk Jezierski
(30.01.2015)
P.S.
Aby uprzedzić bezzasadne insynuacje oświadczam wszystkim zakręconym na punkcie „czworonożnych przyjaciół”, że przebywają w naszym domu od zawsze, kiedyś nawet w rekordowej liczbie pięciorga. Zawsze też dajemy im możliwość opuszczania tego świata w sposób naturalny, bez usypiania i w otoczeniu pozostałych domowników. Wystarczy diagnoza lekarza, że zwierzę nie cierpi z powodu nieuleczalnej choroby lub podeszłego wieku. Nie oznacza to jednak stawiania wyżej jednego zwierzęcia (np. psa) nad drugim (np. kaczką), a tym bardziej – nad człowiekiem.
H. Jez.