HENRYK PAJĄK – „CZAS SKORPIONÓW”
Zaczęli od bomby „A”
Ludobójczy marsz syjonistycznego rasizmu zaczął się już na początku XX wieku od wojny globalnej i rewolucji październikowej w Rosji 1917 roku. Międzynarodówki: Finansowa i Komunistyczna kontynuowały to poprzez przygotowania i wybuch drugiej wojny globalnej, lecz nowy, rozstrzygający etap tego marszu datuje się od ludobójczej masakry Japończyków po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
Chazarska dzicz w białych kołnierzykach nigdy nie stanęła przed jakimś Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. Nigdy nie zostali oskarżeni, nigdy skazani. A była to ewidentna zbrodnia ludobójstwa, i to podwójnego:
samo zrzucenie bomby atomowej na bezbronne miasta japońskie, stanowiło niespotykaną dotąd zbrodnię wojenną;
użycie tych bomb nie miało uzasadnienia w wojnie USA z Japonią, wtedy już całkowicie bezbronną;
za tą zbrodnią ciągnęło się i nadal ciągnie gigantyczne pasmo kłamstw i przemilczeń, można rzec – smog większy niż grzyby dymów i ognia nad Hiroszimą i Nagasaki.
Gigantyczne grzyby po wybuchach i szok, skutecznie przysłoniły coś jeszcze ważniejszego. Tym czymś była cisza spowijająca prace nad budową broni jądrowej, hipokryzja towarzysząca marszowi ku broni jądrowej. Pół wieku później te nikczemności miały swój duplikat w ponownym ujarzmieniu państw świata islamskiego w celu nakręcenia krwawej spirali terroru i podboju od Bałkanów po Afganistan, z etapami w Libanie, Iraku i państwach północnej Afryki. Zbrodnia międzynarodowego syjonizmu w postaci wyburzenia wież nowojorskich we wrześniu 2001 roku, miała jeszcze bardziej niszczycielskie skutki, niż dwa grzyby atomowe nad Japonią. Zginęło w tych wieżach „tylko” 3000 osób, ale zyskali prawo do „wojny z terroryzmem”. Zmasakrowano Afganistan po pretekstem poszukiwania Bin Ladena i jego mitycznej Al-Kaidy, potem Irak pod pretekstem wojny prewencyjnej przeciwko S. Husseinowi. Ten sam pretekst wciągnięto na sztandary nadchodzącej krucjaty przeciwko Iranowi.
Prace nad konstrukcją bomby atomowej prowadził szczególny gatunek ludzi oddanych temu szatańskiemu celowi. Zainteresował się nimi wytrwały demaskator tej diabolicznej kasty Eustace Mullins, kiedy pojechał do Japonii na cykl wykładów. W trakcie pobytu Japończycy zawieźli go do Nagasaki. Udali się do „Nagasaki Atomic Bomb Museum”. Mullins znalazł się pośród makabrycznych przedmiotów i eksponatów. Jednym z takich eksponatów były palce człowieka zatopione w szkle. Ujrzał cień człowieka na betonowej ścianie, stojącego przy niej podczas eksplozji. Człowiek stał się pyłem, lecz cień pozostał i jakby specjalnie na niego nadal czekał.
Był to dla E. Mullinsa wstrząsający impuls. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych odczuł przymus moralny do zajęcia się tym „tematem”. Plon swoich dociekań opublikował w internecie w lipcu 1998 roku. Nikt przedtem nie stanął przed takim zadaniem i z taką determinacją. Mullins odkrył dalekosiężną, diaboliczną konspirację przeciwko Ludzkości, nie tylko przeciwko Japończykom jako chronologicznie pierwszej zbiorowej ofiarze tego światowego spisku. Rozpoznał program fanatycznych spiskowców, których celem było i jest przechwycenie władzy nad Ludzkością.
Historia tego planu sięga lat trzydziestych XX wieku. Niemcy i Japończycy byli już blisko uzyskania technologii rozszczepiania atomu. W obu tych krajach ich przywódcy surowo zabronili naukowcom prowadzenia dalszych badań. Adolf Hitler, dziś niekwestionowany „potwór ludzkości” powiedział, że nigdy nie pozwoli pracować w Niemczech nad tak nieludzką bronią. Cesarz Japonii poinformował swoich naukowców, że nigdy nie zaaprobuje takiej „broni”. W tym czasie Stany Zjednoczone nie miały u siebie ani jednego naukowca pracującego nad tym zagadnieniem. Naukowcy niemieccy skontaktowali się ze swoimi odpowiednikami z dziedziny atomistyki w USA. Wtedy usłyszeli, że istnieje możliwość rządowego wsparcia dla ich pracy właśnie w Stanach Zjednoczonych. Zatem ruszyli do USA ze swoim programem.
Przywołany przez Mullinsa Don Beyer pisał:
Leo Szilard wraz z jego kolegami – węgierskimi fizykami: Eugene Wigner’em i Edwardem Teller’em stwierdzili, że prezydent USA musi zostać ostrzeżony, że technologia bomby atomowej nie jest zbyt skomplikowana, jest możliwa do opanowania.
Tymczasem żydowscy emigranci mieszkający w Ameryce mieli już osobiste doświadczenia z tym, czym jest niemiecki faszyzm w Europie. W 1939 roku trzech fizyków uzyskało poparcie Alberta Ensteina i jego list datowany 2 sierpnia. Został on dostarczony przez Aleksandra Sachsa Franklinowi D. Rooseveltowi do Białego Domu 11 października 1939 roku.
Druga żydowska wojna z Ludzkością już trwała, ale tylko na etapie najazdu Niemców i żydochazarów na Polskę. Sternicy Roosevelta wiedzieli, że jest to tylko pierwszy etap działań militarnych w tej wojnie. W grudniu 1941 roku USA sprowokują atak Japonii na bazę amerykańską w Pearl Harbour. W odpowiedzi, USA „zostają zmuszone” wejść do wojny. Perspektywa skonstruowania bomby, która niewielkim kosztem powali wrogów Stanów Zjednoczonych, została amerykańskim Żydom niejako podana „na tacy”.
W tymże Muzeum Bomby Atomowej w Nagasaki, na czołowych miejscach zostały wyeksponowane fotografie dwóch Żydów: Alberta Einsteina i J. Roberta Oppenheimera. Ten drugi opracował technologię bomby atomowej w laboratorium ośrodka Los Alamos w stanie Nowy Meksyk. Znajduje się tam oświadczenie i fotografia generała Eisenhowera – wtedy najwyższego rangą dowódcy wojskowego. To zdjęcie można znaleźć w książce „Eisenhower” autorstwa Stephena E. Ambrose’a.
S. Ambrose pisał, s. 426:
„Sekretarz wojny [minister wojny] Henry L. Stimson [Żyd] pierwszy powiedział Eisenhowerowi o istnieniu bomby. Eisenhowera opanowało „uczucie przygnębienia”. Kiedy Stimson powiedział, że Stany Zjednoczone powinny użyć bomby przeciwko Japonii, Eisenhower wyraził się, że ma „swoje poważne obawy” [zastrzeżenia?], po pierwsze, z powodu swojego przekonania, że Japonia jest już pokonana, a zrzucenie bomby byłoby zupełnie niepotrzebne, i po drugie, „uważam, że nasz kraj powinien unikać szokowania opinii światowej przez jej użycie”.
Stimson miał być poirytowany zastrzeżeniami Eisenhowera „prawie gniewnie odrzucającego powody, które przedstawiłem w krótkim podsumowaniu”.
Trzy dni później Eisenhower poleciał do Berlina, gdzie spotkał się z Trumanem i jego najbliższymi doradcami. Eisenhower miał (rzekomo) powtórnie zaoponować przeciwko wykorzystaniu bomby i powtórnie został zignorowany. Mullins stwierdza, iż Eisenhower „nie mógł wiedzieć”, że Stimson był wybitnym członkiem elitarnej loży Skull and Bones na uniwersytecie Yale (Brotherhood of Death – Bractwo Śmierci), założonej przez Russel Trust w 1848 roku jako gałęzi niemieckich Iluminatów. I rzekomo nie wiedział, że członkowie tej loży grali doniosłą rolę w organizowaniu wojen i rewolucji. Tę rzekomą niewiedzę Eisenhowera także należy włożyć między bajki. Wystarczy przeczytać moją książkę „Lichwa rak ludzkości” aby wiedzieć, że na tych wyżynach władzy nie była możliwa taka niewiedza Eisenhowera.
Mullins na podstawie swoich ustaleń stwierdzał, iż człowiekiem, który to wszystko przygotował do realizacji, był Albert Einstein. Opuścił on Europę i przybył do Stanów Zjednoczonych w październiku 1933 roku. Żona tego żydomasona miała powiedzieć, że Truman „uważał istoty ludzkie za godne pogardy”. Dodajmy, że siebie jako Żyda, zgodnie z Talmudem, nie uważał za „istotę godną pogardy”, tylko – w domyśle – za nadczłowieka.
Wcześniej Truman korespondował z innym satanistą – Zygmuntem Freudem na temat jego projektów „pokoju” i „rozbrojenia”, chociaż Freud później powiedział, że nie wierzył, iż Einstein kiedykolwiek zaakceptuje jakąkolwiek z tych teorii (rozbrojeniowych).
Einstein osobiście interesował się pracami Freuda, ponieważ jego syn Eduard spędził życie w szpitalu psychiatrycznym, poddawany tam terapii insulinowej i leczeniu elektrowstrząsami, co jednak nie skutkowało poprawą jego zdrowia.
Po przybyciu do Stanów Zjednoczonych Einstein był fetowany jako sławny naukowiec. Został zaproszony do Białego Domu przez parę prezydencką. Wkrótce Einstein głęboko zaangażował się w lewicową (lewacką) działalność Eleonore Roosevelt, którą – dodajmy od siebie – Kristian „Rakowski” w swoich zeznaniach na Łubiance w 1938 roku nazwał, wraz z jej mężem – „dwupłciową istotą”. Einstein całkowicie zgadzał się z działalnością żony Roosevelta.
Niektórzy z biografów Einsteina okrzyknęli tamten okres jako „rewolucję Einsteina”, „erę Einsteina”. Mullins stwierdzał: „prawdopodobnie dlatego, że to on inicjował program atomowy Stanów Zjednoczonych”.
I dodaje: Jego list do Roosevelta z prośbą o rozpoczęcie realizacji programu budowy bomby atomowej był z całą oczywistością inspirowany przez jego wieloletnie zaangażowanie na rzecz „pokoju i rozbrojenia”.
Przypomnijmy, iż „walka o pokój i rozbrojenie” stały się podstawową mantrą sowieckich chazarów po wojnie, czyli dokładnym przeciwieństwem tego, co robili w praktyce, jako główni okupanci Eurazji.
Czołowym bardem żydochazarskiej walki o pokój był Ilja Erenburg (1891-1967), literat. Pracował w „Prawdzie”, ichniej „Trybunie Ludu”. Był wysłannikiem sowieckich gazet w czasie hiszpańskiej wojny domowej, wywołanej przez agenturę sowieckiej Piątej Kolumy. Erenburg prowadził robotę wywiadowczą dla NKWD w Hiszpanii. Podczas drugiej żydowskiej wojny globalnej był głównym komisarzem żydobolszewickiej propagandy, ponaglał w swoich odezwach bojców Armii Czerwonej do zabijania i rabowania Niemców cywilnych, co było tylko dalszym ciągiem terroru na przedtem „wyzwalanych” ziemiach polskich. W ulotce do Armii Czerwonej pisał: „…Niemcy nie są ludźmi… nic nas tak nie cieszy, jak trupy Niemców”.
Christopher Dufy w jego: „Red Storm on the Reich” cytował ulotki, które wyszły spod pióra Erenburga:
Żołnierze Armii Czerwonej! Zabijajcie Niemców! Zabijajcie wszystkich Niemców! Zabijajcie! Zabijajcie! Zabijajcie! Zabijajcie, dzielni żołnierze Armii Czerwonej! Nie ma wśród Niemców nikogo niewinnego. Słuchajcie poleceń Towarzysza Stalina i niszczcie faszystowską bestię w jaskini. Złamcie rasową arogancję Niemek. Bierzcie je jako prawowitą zdobycz. Zabijajcie, dzielni żołnierze Armii Czerwonej, zabijajcie!
W jego „Wojnie”, ten żydochazar nawoływał:
Jeżeli zabijesz jednego Niemca, zabij następnego. Nie ma dla nas nic radośniejszego, niż stos niemieckich trupów, których zabiłeś. Zabijajcie nawet nienarodzonych faszystów!
W 1948 roku po wizycie w Izraelu, Erenburg pisał w „Prawdzie”, cytując swoje wystąpienie w Izraelu:
U nas nie istnieje antysemityzm i kwestia żydowska. Nie istnieje też „naród żydowski”, ponieważ ZSRR zamieszkuje jeden naród radziecki. Izrael jest potrzebny Żydom z krajów kapitalistycznych, w których szaleje antysemityzm.
Ciekawe, czy chazarzy, którzy przybyli do Izraela jako „naród żydowski” byli zadowoleni, gdy żydochazar Erenburg odkrył, że nie istnieje „naród żydowski”.
Erenburg zbierał liczne odznaczenia, m.in. Order Lenina i Nagrodę Stalinowską. W Żydobolszewii szalały tysiące pomniejszych Erenburgów. Zagrzewanie żołnierzy Armii Czerwonej przez Erenburga do mordowania Niemców i gwalcenia Niemek, oczywiście szło na konto zbrodni „rosyjskich”. Dziś wszystkie zbrodnie ówczesnej Żydobolszewii nie są zbrodniami żydochazarskimi, tylko zbrodniami „rosyjskimi”.
Powróćmy do duplikatu Erenburga na gruncie amerykańskim – Einsteina, który robił wszystko, aby podjąć produkcję bomb atomowych. Program budowy „amerykańskiej” bomby atomowej nie mógł zostać uruchomiony bez aprobaty rzeczywistych władców Ameryki – Żydów z Wall Street. Sachs, rosyjski żydochazar, który dostarczył list Einsteina Rooseveltowi, był w rzeczywistości agentem Rothschildów, którzy regularnie dostarczali Rooseveltowi duże kwoty „na drobne wydatki”. Sach był doradcę Eugene’a Meyera z banku „Lehman Brothers”. Dostarczenie listu Einsteina Rooseveltowi było czytelnym sygnałem Międzynarodówki Finansowej, iż Sachs jest tylko ich posłańcem, zaś Einstein i Rothschildowie – inicjatorami programu.
W maju 1945 roku „Panowie świata” (Masters of Universe) zebrali się w San Francisco w luksusowym „Palace”, aby napisać Kartę Narodów Zjednoczonych. Kilku wybranych z wybranych „Panów świata” udało się na osobne spotkanie w Sali Ogrodowej. Szef delegacji „amerykańskiej” zwołał ten elitarny sanhedryn ze swoim asystentem Algerem Hissem. Hiss to członek CFR, protegowany sędziego Sądu Najwyższego USA, Żyda Feliksa Frankfurtera (członka Round Table, CFR, założyciela Harrolds Socjalist Club). Był dyrektorem American Peace of Pacyfic Relation – instytutu, który doprowadził do zwycięstwa komunizmu w Chinach. A. Hiss był pierwszym sekretarzem generalnym ONZ – otwierał sesję inauguracyjną tej atrapy Kom-internu i Kap-internu w San Francisco. Ten agent sowiecki reprezentował zarówno prezydenta Roosevelta, jak i sowieckie NKWD.
Ekskluzywny super-sanhedryn zebrany w Sali Ogrodowej stanowili:
– John Foster Dulles z firmy prawniczej „Sullivan and Cromwell”, ściśle związanej z banksterską mafią Wall Street. Nazwa tej firmy pochodziła od nazwiska Williama Nelsona Cromwella, nazywanego „zawodowym rewolucjonistą”, czyli super-komunistą, utajnionym żydobolszewikiem. Grasował on w Kongresie, rozdając tam dyrektywy do głosowania marionetkom stanowiącym ten „Kongres”.
– Averell Harriman, pełnomocnik nadzwyczajny, który spędził ostatnie dwa lata w Moskwie, kierując zza kulis wojną Bolszewii o jej przetrwanie. To syn udziałowca banku Kuhn and Loeb, który finansował rewolucję bolszewicką, członek loży Pilgrim Society i Rady Stosunków Międzynarodowych (w latach 1950-55 jej dyrektor); od 1943 ambasador w Moskwie. W 1950 roku zostanie specjalnym doradcą prezydenta „Trumana” (właśc. Harry’ego Salomona Schrippsa”). Averell Harriman wraz z A. Hissem, E. Stettiniusem, Harry Hopkinsem („człowiekiem Barucha”, członkiem CFR i jednym z najwyższych rangą masonów), Charlesem Bohlemem, gen. George Marshallem, stanowili grupę najważniejszych graczy na konferencji w Jałcie. Bohlem był również delegatem na konferencje w Moskwie, w Teheranie, potem w Poczdamie. Jest spokrewniony z Bohlemami, którzy kierowali koncernem Kruppa w Niemczech, głównym producentem armat i czołgów niemieckich. Epiphanius pisze w swojej książce (zob. przypis, s. 286), że Charles Bohlem przez 40 lat swojej kariery spędził 3000 godzin przy stole rokowań z bolszewikami. „Le Monde” pisał o nim: „Był tłumaczem prezydenta Roosevelta na konferencjach w Teheranie i Jałcie, zaś w 1945 roku w Poczdamie stał się jakby prawą ręką jego następcy. Po wojnie (1953-57) ambasador w Moskwie, od 1969 prezes Italamerica – funduszu inwestycyjnego założonego przez Rothschildów i Lechmanów”.
Hiss, John Foster Dulles, Harriman i Cromwell stanowili nieformalny rząd nad okupowaną Ameryką w sprawach polityki światowej. Wśród tych czterech żydochazarów tylko Sekretarz Stanu Edward Stettinius Jr piastował stanowisko autoryzowane przez Konstytucję. Wszyscy pozostali z tej czwórki byli samozwańcami spoza kręgów oficjalnej władzy.
Stettinius zwołał osobne posiedzenie w wąskim gronie po to, aby przedyskutować pilną sprawę: oznajmić, że Japończycy nieformalnymi kanałami dyplomatycznymi proszą o pokój, co świadczyło o krańcowym wyczerpaniu możliwości militarnych Japonii. I dodał, że bomba atomowa nie będzie gotowa w najbliższych miesiącach. – Straciliśmy już Niemcy – powiedział Stettinius – Jeżeli Japonia się podda, to zostaniemy pozbawieni żywej populacji, na której można przetestować bombę.
Treść tego oznajmienia była przejrzysta, lecz musimy tu uwypuklić frazę początkową: „Straciliśmy już Niemcy…”. Oznaczało to, że nie zdążyli wyprodukować bomby atomowej przed kapitulacją Niemiec, więc nie zdążyli jej zrzucić na Niemcy! Co za strata! Jaka piękna żydochazarska zemsta stracona bezpowrotnie; jaki wspaniały fajerwerk na cześć ich zwycięstwa nad antysemickimi Niemcami!
Jak na to zareagowali pozostali z tego gangu „Masters of the Universe”?
– Ależ panie Sekretarzu – powiedział Alger Hiss – nikt nie może zlekceważyć tej straszliwej broni!
– Niemniej jednak – odparł Stettinius – nasz cały powojenny program jest ukierunkowany na przerażenie świata.
Odezwał się John Foster Dulles:
– Trzeba będzie mieć okrągłą liczbę. Powiedzmy – milion.
– Tak – zgodził się Stettinius – mamy nadzieję na okrągły milion w Japonii. Jeżeli jednak się poddadzą, nic nie zyskamy.
– W takim razie – dodał Dulles – należy ich utrzymywać w stanie wojny do czasu, aż bomba będzie gotowa.
Stettinius:
– To żaden problem. Bezwarunkowa kapitulacja! – Po chwili dodał: – Nie zgodzą się na to. Przysięgali bronić Cesarza.
– W rzeczy samej – powiedział John F. Dulles – utrzymamy Japonię w stanie wojny jeszcze przez trzy miesiące, aż będziemy mogli użyć bombę przeciwko ich miastom. Zakończymy tę wojnę z przerażoną ludzkością całego świata, który ukorzy się przed naszą wolą.
To oznaczało wyrok atomowej śmierci na Hiroszimę i Nagasaki.
Edward Stettinius to syn partnera J.P. Morgana, największego na świecie producenta broni w pierwszej żydowskiej wojnie globalnej. Został wyznaczony przez J.P. Morgana do nadzorowania wszelkich zakupów broni przez Francję i Anglię w Stanach Zjednoczonych przez cały czas trwania tej wojny.
John Foster Dulles był wyjątkowo sprawnym podżegaczem wojennym. W 1933 roku wraz ze swoim bratem Allenem Dullesem udał się do Kolonii w Niemczech na spotkanie z Adolfem Hitlerem, który właśnie za ich pieniądze i z pomocą ich mediów został kanclerzem. Pojechali tam, aby w prywatnej rozmowie zagwarantować mu środki na utrzymanie reżimu nazistowskiego. Obaj reprezentowali swoich mocodawców – banki z konsorcjum „Kuhn Loeb Co.” i Rothschildów, czyli elitę ówczesnych władców Globu.
Alger Hiss był „złotym księciem” żydobolszewickiej elity w Stanach Zjednoczonych. Jego nominację po wojnie na stanowisko szefa prestiżowej fundacji „Canergie Endowment for International Peace”, zaproponował i przeforsował nie kto inny tylko John Foster Dulles. Po latach Hiss wylądował w więzieniu jako sowiecki szpieg i krzywoprzysiężca.
Tamto tajne spotkanie „czterech plus piąty”, było osią równie tajnego spotkania, na którym ustalono treść Karty Organizacji Narodów Zjednoczonych. Było ono w istocie pierwszą nieformalną sesją ONZ. Karta była celem drugorzędnym, zaledwie formalnym pretekstem. Celem tego sabatu w Sali Ogrodowej było ustalenie i podporządkowanie im strategii militarnej Stanów Zjednoczonych w perspektywie rychłej budowy bomby atomowej, testowanej na „żywej populacji”. Alianci nie zdążyli jej sprawdzić na ludności Niemiec. Rekompensowali sobie ten talmudyczny nakaz „nekamy” (zemsty) za pomocą dywanowych nalotów na główne miasta niemieckie, eskadrami po 1200-1500 samolotów w niemal każdym nalocie. Spopielili m.in. Drezno, zabijając ponad 100 000 bezbronnej ludności. Katedrę w Kolonii bombardowali kilkakrotnie. Wkrótce potem zrzucili bombę atomową na Hiroszimę. Był to debiut bomby „A”.
Spotkanie 4+1 w Salonie Ogrodowym hotelu w San Francisco dało podwaliny pod rozkręcającą się właśnie psychozą tzw. „Zimnej Wojny”. Na fali tej psychozy wybuchły wojny w Korei i Wietnamie. Było to w istocie tylko testowanie i zużywanie zbędnych arsenałów militarnych – dla utrzymywania produkcji wojennej przez fabryki Morganów i pozostałej bandy ludobójców. „Zimna Wojna” trwała 43 lata! Kristian „Rakowski” w swoich zeznaniach w 1938 roku ujawnił, że pomiędzy siostrzanymi międzynarodówkami – Finansową i Komunistyczną musi trwać udawany konflikt interesów, obudowany sprzecznymi ideologiami. Z tych sprzeczności wyłaniają się nowe podstawy do nowych konfliktów. Tak więc Dulles, Stettinius, Hiss i pozostali realizowali wiernie to, co już dawno wiedział „Rakowski” jako jeden z wtajemniczonych członków rządu globalnego.
Zimna Wojna kosztowała amerykańskich podatników pięć bilionów dolarów, co w ówczesnej sile nabywczej „zielonego” banknotu, można szacować na jakieś 30 bilionów dolarów.
To w zasadzie niewiele w porównaniu z potokiem bilionów wyciekających z kieszeni podatników na „amerykańskie” inwazje wojenne w ostatnich 20 latach.
Zimna Wojna, zgodnie z założeniami obydwu stron, nic realnego nie dała żadnej z nich w sensie terytorialnym, ale gwarantowała im „ruch w interesie”.
Republikański senator Vanderberg, przywódca republikańskiej „opozycji” powiedział w 1945 roku, cytowany przez „American Heritage” z sierpnia 1977 roku: – Musimy ich piekielnie przerazić.
No i przerazili. Dwieście tysięcy cywilów spalonych żywcem w Hiroszimie i Nagasaki, włącznie z wieloma tysiącami japońskich dzieci w ławkach szkolnych. Przerazili także zwykłych Amerykanów. Jeden błysk, jeden podmuch – i piekło płomieni. Żydzi amerykańscy nauczyli się od swoich bolszewickich idoli – Trockiego, Lenina, Stalina, Berii, Kaganowicza, że nie można rządzić bez uciekania się do permanentnego terroru i strachu. Terroru, który wymaga niezliczonych ofiar z gojów, ale i gigantycznych nakładów na zbrojenia.
Prace nad konstruowaniem bomby miały tajny kryptonim „Manhattan Project”. Nazwa stąd, że jego twórcą i finansjerem był Bernard Baruch, rosyjski chazar, ten sam, który finansował swoich psubraci spod znaku Trockiego i Lenina. Baruch mieszkał na Manhattanie – mateczniku oligarchii syjonistycznej. Wybrał on generała Leslie R. Grovesa na stanowisko kierownika tej ludobójczej „operacji”. Czujemy się zwolnieni z potrzeby ustalenia, przedstawicielem jakiej to nacji był tenże Groves. To właśnie on budował Pentagon – monstrualny bunkier sił zbrojnych USA. Ten sam, w który uderzył pocisk 11 września 2001 roku, okrzyknięty jako Boeing porwany przez afrykańskich beduinów z nakazu Bin Ladena. Mianowany przez króla syjonistów Barucha, Groves automatycznie zyskał posłuch waszyngtońskich „kongresmenów”, automatów do głosowania według ustalonych ściągawek. Możni tego sanhedrynu zawsze zjawiali się na każde skinienie Barucha.
Dyrektorem naukowym ośrodka został J. Robert Oppenheimer, potomek bogatej żydowskiej rodziny kupieckiej. W książce „Oppenheimer the Hears of Risk” autorstwa James Kunetka (wyd. Press Hall, N.Y. 1982), autor pisze na s. 106, iż „Baruch był szczególnie zainteresowany Oppenheimerem w celu obsadzenia go na stanowisku starszego doradcy finansowego”. Realizacja projektu kosztowała „w przybliżeniu” dwa miliardy dolarów, czyli lekko licząc, dzisiejsze dziesięć miliardów. Ale czego się nie robiło w celu „cholernego przestraszenia” gojów świata, zwłaszcza że te miliardy pochodziły z podatków gojów. Żaden naród nie mógł sobie, na fali powojennej traumy i nędzy, pozwolić na takie fanaberie. Natomiast mógł sobie na to pozwolić rzekomo „zamordowany” naród „starszych i mądrzejszych”, których hitlerowcy nie mogli zgładzić z powodu fosy zwanej Atlantykiem. Oni sobie pozwolili, i to z jakim skutkiem!
Pierwszy pomyślny test bomby „A” odbył się w Trinity Site – 200 mil na południe od Los Angeles o godzinie 5:29:45 rano, 16 lipca 1945 roku. Oppenheimer podczas tego fajerwerku podobno „wyskoczył ze skóry”, ale nieszkodliwie, bo nie tak jak wkrótce potem dziesiątki tysięcy Japończyków „wyskoczyło ze skóry” w Hiroszimie, potem w Nagasaki. Oppenheimer rzekomo wrzeszczał: – Stałem się śmiercią! Wielkim niszczycielem świata!
Bezwiednie miał słuszność. Bomba „A” była przecież spełnieniem marzeń talmudycznych lokatorów Manhattanu, czyli marzeń o unicestwieniu świata gojów. Naukowo nie mogli być pewni, że wybuch nie wywoła reakcji łańcuchowej i tym samym ich naczelny cel może się spełnić z nawiązką i natychmiast, zniszczeniem świata!
Szok Oppenheimera wynikał z tego, że uświadomił sobie, iż jego „mesjański lud” osiągnął najwyższą potęgą, dzięki której będą mogli spełnić swoje talmudyczne pragnienie o podboju świata gojów.
Szwedzki Żyd Truman chętnie brał na siebie odpowiedzialność za zrzucenie bomb atomowych na Japonię. W rzeczywistości, on tylko awizował decyzję oligarchii Kom-Internu i Kap-Internu. Trumanem kręcili Żydzi z firmy „doradczej” „The National Defense Research Committee”, w składzie:
– George L. Harrison – prezes Rezerwy Federalnej;
– Jawies B. Conant – rektor Harwardu. Ten dżentelmen spędzał czas pierwszej żydowskiej wojny globalnej trudząc się pracami nad gazami trującymi. W 1942 roku W. Churchill, kanalia nie lepsza od tamtych, skierował Conanta do opracowania tzw. „bomby antrax-owej” (wąglikowej), z oczywistym zamiarem użycia jej przeciwko Niemcom. Takie bomby mogły zabić każdą żywą istotę na większości obszaru Niemiec. Na szczęście (dla Niemców) Conant nie był w stanie doprowadzić swojej pracy do końca przed kapitulacją Niemiec. W przeciwnym razie mógłby dorzucić do listy swoich sukcesów naukowych jeszcze masowe ludobójstwo na Niemcach.
Mullins pisząc o nim stwierdzał: – Jego służba w Komitecie Trumana, który doradzał mu zrzucenie bomby atomowej na Japonię, dodana do jego poprzednich zasług specjalisty broni chemicznej, pozwoliła mi opisać go w dokumentach złożonych do United States Court Claims (Sąd Odwoławczy Stanów Zjednoczonych) w 1957 roku jako: „najbardziej znanego zbrodniarza wojennego II Wojny Światowej”.
E. Mullins miał z nim na pieńku przez kilka dziesięcioleci. Jako Gauleiter Niemiec po II Wojnie Światowej wydal polecenie spalenia książki: „The Federal Reserve Conspiracy” (Spisek Rezerwy Federalnej) – dziesięć tysięcy egzemplarzy wydanych w Obermmergau, słynnym na cały świat z dorocznej uroczystości odtwarzania Męki Chrystusa.
Do Komitetu należeli także doktor Karl Compton i James F. Byrnes, urzędujący Sekretarz Stanu. Przez trzydzieści lat Byrnes był znany jako człowiek Barucha w Waszyngtonie. Ze swoich zysków z Wall Street Baruch wybudował bajecznie luksusową posiadłość w South Carolina (południowa Karolina), którą nazwał Hobcow Barony. Jako najzamożniejszy człowiek w stanie Karolina, był typowym przykładem posła przywiezionego w teczce, kontrolującego także sznurówkę politycznej sakiewki. Teraz Baruch znajdował się na pozycji pozwalającej wspierać nacisk przez swojego człowieka na Trumana, aby zdecydował się zrzucić bombę na Japonię.
A teraz wymieńmy w panteonie tych ludobójców zza biurka niejakiego Lipmana Siew. Na przekór temu, że „projekt Manhattan” był najbardziej strzeżoną tajemnicą z końca II żydowskiej wojny globalnej, Lipman Siew był jedynym, który miał zezwolenie na wgląd w realizację tego „projektu”; na uzyskiwanie wiedzy o wszystkim co dotyczyło tego „projektu”. Lipman Siew to litewski żydochazar. Przybył do Stanów Zjednoczonych jako „uchodźca polityczny”, lecz trudno ustalić, dlaczego uzyskał ten status jako siedemnastolatek. Może za bolszewickie zasługi jego rodziców? Mieszkał w Bostonie przy ulicy Lawrence St. Zdecydował się zmienić nazwisko na „William L. Laurence”. Gdyby osiadł w Polsce, zostałby „Potockim” lub „Radziwiłłem”.
Na uniwersytecie Harward został bliskim przyjacielem Jamesa Conanta i cieszył się jego opieką. Kiedy Siew alias „Laurence” wyjechał do Nowego Jorku na stałe, został zatrudniony przez Herberta Bayarda Swope’a, redaktora i wydawcę „New York World”, znanego jako agenta osobistego do spraw reklamy Bernarda Barucha: to fucha odpowiedzialna i ekskluzywna na salonach oligarchów pieniądza. Baruch był właścicielem „New York World”. W 1930 roku „Laurence” przyjął ofertę „New York Times” na stanowisko redaktora naukowego w tej gazecie.
„Laurence” stwierdzał w „Who’s Who” (Kto jest kim), że został wybrany przez szefa projektu bomby atomowej zaledwie jako pisarz, wyłączny „rzecznik prasowy tego projektu”. E. Mullins skwitował to pytaniem:
– Jak można zostać (być) rzecznikiem prasowym i pisarzem projektu o najwyższej tajności, tego on już nie wyjaśnia. Laurence był jedynym cywilem obecnym podczas historycznej próbnej eksplozji bomby atomowej w dniu 16 lipca 1945 roku. Niecały miesiąc później ten „pisarz” zasiadł w fotelu drugiego pilota samolotu B-29 podczas lotu bombowego nad Nagasaki.
Laurence nie mógł być zwykłym cywilem, jeżeli mógł zasiąść jako drugi pilot w B-29. Nie mógł być dyletantem pilotażu takiej maszyny, zwłaszcza lotu o takim zadaniu i z takim ładunkiem.
Czas naglił. Japonia starała się o zawarcie pokoju ze Stanami Zjednoczonymi. Każdy następny dzień zmniejszał szanse pretekstu do zrzucenia bomby na Japonię w warunkach wojny, a nie pokoju. W ciągu dwóch dni, 9-10 marca 1945 roku 325 bombowców B-29 spaliło trzydzieści pięć mil kwadratowych Tokio, co było tym łatwiejsze, że w tamtym czasie Tokio miało znaczną część zabudowy drewnianej. Po tym nalocie doliczono się 100 000 zabitych Japończyków, głównie w wyniku burzy ogniowej. Z 66 największych miast Japonii, aż 59 zostało znacznie zniszczonych. Spaleniu uległo 178 mil kwadratowych zabudowy, pół miliona Japończyków zginęło, 20 milionów zostało bez dachu nad głową.
I o dziwo: jedynie cztery miasta pozostawiono nietknięte. Były to: Hiroszima, Kokura, Niigata i Nagasaki. Ich mieszkańcy nie mogli przeczuwać, że oszczędzono ich dla eksperymentu z bombą atomową. Rzecz szła o zabicie jak największej liczby ludzi! Mullins pisze, że generał dywizji Leslie Groves pod naciskiem Bernarda Barucha żądał, aby wybrał Kioto na pierwszy cel atomowego uderzenia. Sekretarz Wojny Stimson sprzeciwił się temu argumentem, że jako starożytna stolica Japonii, miasto Kioto miało wiele historycznych drewnianych świątyń, nadto nie posiadało żadnych obiektów militarnych.
Tak więc talmudyczni żydochazarzy na czele z Bernardem Baruchem zapragnęli zniszczyć w pierwszej kolejności tę enklawę japońskiej kultury i religii. Ta sama satanistyczna żądza niszczenia obiektów sakralnych i zabytków kultury, dała makabryczne skutki w niszczeniu obiektów religijnych w Rosji carskiej po rewolucji 1917 roku. Ten sam motyw legł u podstaw masakry klasztoru na Monte Cassino, który praktycznie nie miał już wojskowego znaczenia w marszu aliantów na Północ, czemu zaprzecza zakłamana historiografia tej bitwy.
Mieszkańcy Hiroszimy coraz spokojniej obserwowali amerykańskie bombowce sunące nad ich miastem na inne cele. Jak się rzekło, nie mieli najmniejszych podejrzeń, jaką apokalipsę gotują im amerykańskie żydobestie.
William Manchester pisze o generale Douglasie MacArthurze w książce „American Cesar”:
Była inna Japonia. I MacArthur był jednym z niewielu Amerykanów, którzy podejrzewali jej istnienie. Wywierał nacisk na Pentagon i na Departament Stanu, aby były wyczulone na pojednawcze gesty. Generał przewidział, że propozycja pokojowa wyjdzie z Tokio, a nie z Armii japońskiej. Generał miał rację. Gołębia koalicja formowała się w japońskiej stolicy, a przewodził jej sam cesarz Hirohito, który wiosną 1945 roku doszedł do wniosku, że wynegocjowany pokój byłby jedynym sposobem zakończenia cierpień jego narodu. Od początku maja sześcioosobowa rada dyplomatów japońskich badała sposoby nawiązania kontaktu z Aliantami. Delegaci poinformowali najwyższych dowódców, że „nasz opór dobiegł końca”.
Dalej zamieszczamy rozdział, jak John Rockwell przestał być amerykańskim „hamburgerem”, który w latach pięćdziesiątych postanowił włączyć się do kampanii na rzecz elekcji gen. MacArthura na prezydenta. I nagle uderzył głową w przezroczysty mur dominacji żydzizmu, który nienawidził generała MacArthura.
Inny autor, Gar Alperowitz cytuje generała brygady Cartera W. Clarka, który stwierdził w listopadzie 1959 roku: Doprowadziliśmy ich do upadku, skrajnego wyczerpania przez wzmożone zatapianie ich statków handlowych i głód, i kiedy [już] nie musieliśmy tego robić, użyliśmy eksperymentu z dwiema bombami atomowymi.
Gar Alperowitz rozmawiał z upoważnienia prezydenta Stanów Zjednoczonych jako jego reprezentant na wszystkie tematy związane z bombą „A”, podczas obrad Komitetu Tymczasowego.
Z kolei autor apologetycznej książki o Trumanie, David McCullon przyznał, że Truman nie znał swojego Sekretarza Stanu, Stettiniusa. Nie miał żadnego doświadczenia w polityce zagranicznej, ani własnych doradców-ekspertów.
Tak więc zbrodnie ludobójstwa na Hiroszimie i Nagasaki ułatwiło to, że słaby, bez charakteru prezydent-mason pozostawał bezwolnym narzędziem Byrnesa i Barucha. Bomba atomowa była w polityce Byrnesa (czyli Barucha) podstawowym narzędziem „atomowej” dyplomacji.
I oto 6 sierpnia 1945 roku bomba uranowa o symbolu 3-235 i mocy 20 kiloton została zdetonowana na wysokości 1850 stóp nad Hiroszimą, co zapewniało maksymalną jej niszczycielskość. W proch obróciła cztery mile kwadratowe miasta. Zginęło 140 000 mieszkańców z 255 000. W książce Kai Bird „Hiroszima’s Shedows” (Cienie Hiroszimy) znajduje się oświadczenie japońskiego lekarza, który „leczył” niektóre ofiary. Był to dr Shuntaro Hida:
Było dla nas zadziwiające, że Hiroszima nigdy nie była bombardowana, pomimo że bombowce B-29 przelatywały nad miastem każdego dnia. Dopiero po wojnie dowiedziałem się, że Hiroszima, według amerykańskich dokumentów archiwalnych pozostawała nietknięta po to, żeby ją zachować jako cel ataku bronią nuklearną. Być może, jeśli administracja amerykańska i jej dowództwo wojskowe poświęciłoby wystarczającą uwagę okropnej naturze ognistego demona, którego wynalazła ludzkość i jeszcze niewiele wiedziała o jej skutkach, to władze amerykańskie mogłyby nigdy nie użyć takiej broni przeciwko siedmiuset pięćdziesięciu tysiącom Japończyków, którzy w ostateczności stali się jej ofiarami.
To liczba zbiorcza obejmująca również ofiary choroby popromiennej. Myli się jednak ten japoński lekarz, iż „władze amerykańskie”, znając straszliwą siłę „piekielnego demona”, mogłyby powstrzymać się od jego użycia przeciwko całkowicie już bezbronnemu, powalonemu przeciwnikowi. Nie znał demonów w ludzkiej skórze – Byrnesa, Barucha, Trumana, Einsteina, Oppenheimera i pozostałych z tej bandy mega-morderców.
Moje oczy pragnęły zalać się łzami – pisał doktor Hida. Wmawiałem sobie gryząc wargi, że nie będę płakać. Gdybym się załamał i zapłakał, to straciłbym odwagę i nadzieję zniesienia widoku umierających ofiar Hiroszimy.
Na stronie 433 książki „Hiroshima’s Shedows” Konsaburo Och oświadczył:
Od momentu eksplozji bomby atomowej, stała się ona symbolem całego ludobójczego zła. To był prymitywny brutalny demon i najnowocześniejsze przekleństwo… Mój koszmar wychodzi z podejrzenia, że jakieś zaufanie w „ludzką moc” albo „humanizm” zaświtały w umysłach amerykańskich intelektualistów, którzy podjęli decyzję o rozpoczęciu projektu zakończonego zrzuceniem bomby na Hiroszimę.
W „Hiroshima’s Shedows” piszą o kampanii oszustw rozpętanej w następnych latach na rzecz bagatelizowania skutków tej masakry. Mieszkańcy Hiroszimy zostali rzekomo ostrzeżeni za pomocą ulotek, że bomba zostanie zrzucona na miasto. Powołują się na świadków, którzy widzieli takie ulotki w Muzeum Hiroszimy w 1960 roku, ale świadkowie zgodnie stwierdzali, że te ulotki zostały zrzucone już po zbombardowaniu miasta. Był to skutek decyzji „Prezydenckiego Komitetu Tymczasowego ds. Bomby Atomowej”. Decyzja stwierdzała w konkluzji: „nie możemy dać żadnego ostrzeżenia Japończykom”.
Ponadto decyzja o zrzuceniu „atomowych” ulotek na miasta japońskie nie była podjęta aż do 6 sierpnia, dnia zbombardowania Hiroszimy. Nie zrzucono ich aż do 10 sierpnia! Bezpośredni świadkowie i demaskatorzy tego kłamstwa – Leonard Nadler i William P. Jones stwierdzali zdecydowanie, że mieszkańcy Hiroszimy nie otrzymali żadnego ostrzeżenia. W dniu 1 czerwca 1945 roku, podczas spotkania Komitetu Tymczasowego podjęto decyzję o rezygnacji z ostrzeżenia ludności. To właśnie James Byrnes czyli Baruch i Oppenheimer upierali się, że bomby muszą być zrzucone bez żadnego ostrzeżenia. Sztab japońskiej Drugiej Armii miał siedzibę w Hiroszimie, gdzie ponad połowa zginęła podczas ataku atomowego. W Nagasaki naliczono tylko 150 ofiar wśród wojskowego personelu stacjonującego w mieście. Podliczono wojskowe ofiary i okazało się, że stanowiły one zaledwie 4,4 proc. ogólnej liczby zabitych w obu atakach atomowych. Więcej niż 95 proc. ofiar to ludność cywilna.
W książce „Hiroshima’s Shedows” stwierdzano: „ścisłe zniszczenie celów wojskowych nie było istotne”. Stoi to stwierdzenie w sprzeczności z przechwałkami Trumana (na zdjęciu poniżej w stroju masona) w książce: „The Record: Private Papers of Henry S. Truman” (wyd. Harper, 1980, s. 304): W 1945 roku wydałem rozkaz zrzucenia bomby atomowej na Japonię w dwa miejsca, zajęte wyłącznie produkcją wojenną.
Było to piętrowe kłamstwo, całkowite przeciwieństwo faktów, zwłaszcza liczbowych podanych wyżej. Dla niego Hiroszima i Nagasaki zamieniły się w anonimowe „dwa miejsca”.
Prawda była taka, że wiele tysięcy dzieci siedzących właśnie szkolnych ławkach zostało po prostu spopielonych. Bombę zrzucono – jak piszą w tej książce – ponieważ: Kierownicy projektu Manhattan naciskali na użycie bomby atomowej. Byrnes przesiadywał na tych spotkaniach. Generał Groves wydawał się być autorem twierdzenia, że użycie bomby atomowej uratuje milion amerykańskich istnień – przenośnia z krainy fantazji.
Truman przekonywał, że użycie bomby atomowej rzekomo uratowało życie 250 tysięcy amerykańskich żołnierzy, potem mówił nawet o 500 tysiącach, wreszcie posłużył się liczbą generała Grovesa o uratowaniu jednego miliona „istnień ludzkich” (dzięki zrzuceniu tych bomb), co rzekomo przyśpieszyło kapitulacją Japonii.
Tymczasem wspomniany William L. „Laurence”, który pisywał dla „New York Times” za pełną pensję, jednocześnie drugą pobierając z Departamentu Wojny jako agent public relations ds. bomby atomowej, opublikował kilka opowieści (ujawnia E. Mullins) w gazecie „New York Times” zaprzeczających, jakoby nastąpiło jakieś napromieniowanie ofiar bombardowania Hiroszimy. Na dowód cytował pełne oburzenia komentarze generała Grovesa: Japończycy ciągle prowadzą swoją propagandę nakierowaną na stworzenie wrażenia, że wygraliśmy wojnę niesprawiedliwie, w ten sposób próbując stworzyć i podtrzymywać współczucie dla siebie.
Porzućcie nadzieję
Takie właśnie byłoby ostateczne przesłanie tej koszmarnej zbrodni ludobójstwa w postaci zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Byłoby, ale nie było i być nie mogło, bowiem tak zwany cywilizowany świat przyjął tę zbrodnię jako finalną „bitwę” drugiej wojny Globalnej. Ludobójcy starannie zadbali o taką a nie inną konotację tej masakry: była to jakby jeszcze jedna bomba, tym razem propagandowa z milionów innych, tyle że najbardziej niszczycielska. Dlatego tak fanatycznie ścigali się z czasem, aby zdążyć z tą zbrodnią przed oficjalną kapitulacją Japonii. I zdążyli. Można powiedzieć – zdążyli nawet przed Panem Bogiem. Przed Jego karzącą ręką.
Poselstwo Szwajcarii w Tokio wysłało 11 sierpnia 1945 roku memorandum do Departamentu Stanu. Było ono potem trzymane „pod korcem” przez następne dwadzieścia pięć lat. Pisano w memorandum: W dniu 6 sierpnia 1945 roku amerykańskie samoloty zrzuciły na obszar miasta Hiroszima bomby nowego typu, zabijając i raniąc w jednej sekundzie ogromną liczbę cywilów i niszcząc ogromną część miasta. Hiroszima była tylko prowincjonalnym miastem bez żadnej obrony lub specjalnych obiektów wojskowych szczególnego rodzaju, a także żaden z sąsiednich rejonów lub miast nie przedstawiały sobą celów wojskowych.
We wstępie do książki „Hiroshima’s Shedows” znajduje się następująca konkluzja: Twierdzenie, że inwazja na macierzyste wyspy japońskie wymagała użycia bomb atomowych, jest nieprawdziwa. Twierdzenie, że „atomowe” ostrzeżenie zostało dostarczone ludności Hiroszimy, jest nieprawdziwe. I nieprawdziwe jest twierdzenie, że obydwa miasta były ważnymi celami wojskowymi.
Relacja pilota B-29
Potwierdza to wszystko wstrząsający zapis Ellswortha Terrey’a Carringtona pt.: „Refleksje pilota Hiroszimy” (s. 9):
Jako część planu atomowej bitwy, mój B-29 o nazwie Jabbit III, trzeci samolot kapitana Johna Abbota Wilsona, leciał w misji obserwacji pogody na drugi cel Kokura, w dniu 6 sierpnia 1945 roku: Po zrzuceniu pierwszej bomby, dowództwo sil atomowych bardzo się obawiało, że Japonia może się poddać, zanim będziemy mogli zrzucić drugą bombę, więc nasi ludzie pracowali na okrągło, 24 godziny na dobę, aby uniknąć takiego pecha.
Miasto za miastem, na całym obszarze Japonii (za wyjątkiem miast oszczędzanych dla przyszłego holokaustu atomowego), było niszczone niewyobrażalnie okrutnymi burzami ogniowymi [bombami konwencjonalnymi] nieznanymi w historii, przy bardzo małych stratach własnych (bombowców B-29). Czasami żar bijący z tych burz ogniowych był tak intensywny, że następne fale bombowców B-29 były chwytane przez gorące powietrze na tyle potężne, że unosiły samoloty z wysokości czterech tysięcy stóp na wysokość od ośmiu do dziesięciu tysięcy stóp. Major powiedział nam, że bombardowanie bombami zapalającymi dowiodło swej skuteczności ponad wszelkie oczekiwania i wyobrażenia i że XX Armii Powietrznej zaczęło brakować miast do spalenia. Nie było już żadnych (jeśli chodzi o pierwszy tydzień czerwca 1945 roku) celów – miast pozostałych, które warte by były zainteresowania zgrupowania lotniczego ponad 50 bombowców B-29, a w szczycie mogliśmy wysłać aż 450 bombowców.
Całość zniszczeń w Japonii była niezwykła i szło to w parze z prawie całkowitą bezbronnością Japonii na dzień pierwszy czerwca 1945 roku, zanim bomba atomowa została zrzucona (s. 14).
Rząd Trumana cenzurował i kontrolował wszystkie informacje wojenne dopuszczone do obiegu publicznego i oczywiście Truman miał żywotny interes w ukrywaniu prawdy, ażeby móc ukradkiem przedłużać wojnę i mieć polityczną możliwość użycia bomby atomowej. Jeśli chodzi o drugi element roosveltowsko-trumanowskiej atomowej strategii Zimnej Wojny, oszukiwania opinii publicznej przez wprowadzenie jej w błąd, że Japonia ciągle była sprawna militarnie podczas wiosny i lata 1945 roku, a było to piekielnie kosztowne i przestępcze, zwłaszcza kampania przeciwko Okinawie.
Następnie pilot Terry Carrington cytował admirała Williama D. Leahy z książki „I Was There” (Wydawnictwo Mc Graw Hill):
Przeważająca część japońskiej floty spoczywała już na dnie morza. Wspólna akcja jednostek Marynarki Wojennej i wojsk powietrznych, już w tym czasie postawiły Japonię w sytuacji, która zmuszała ją do wcześniejszej kapitulacji. Nikt z nas w tym czasie nie znał potencjalnych możliwości bomby atomowej, ale to była moja opinia i podkreślałem z cała mocą Szefom Sztabów, że żadna większa lądowa operacja na ziemię japońską nie jest konieczna do wygrania wojny. Połączone siły Sztabów wydały jednak rozkaz przygotowania planów inwazji, ale sama inwazja nigdy nie była autoryzowana.
Ta opinia admirała Leahy’a oznacza, że Truman uparcie potem powoływał się na generała Grovesa twierdząc, iż: „Milion amerykańskich istnień zostało uratowanych” dzięki użyciu bomby atomowej, podczas gdy inwazja lądowa nigdy nie była zatwierdzona i nigdy nie była nawet planowana, a to dlatego, że nie była już potrzebna.
Carrington tak demaskował tych jaskiniowców: Porażająca prawda jest taka, że koordynacja kampanii na Okinawie była związana wyłącznie z wcześniej planowanym harmonogramem bombardowań atomowych. Oskarżam prezydentów: Franklina Delano Roosevelta i Harry’ego Trumana o – z rozmysłem popełnienie zbrodni wojennych przeciwko narodowi amerykańskiemu wyłącznie w tym celu, aby zaaranżować niepotrzebne użycie broni atomowej przeciwko Japonii!
Co, konkretnie, miał na myśli Carrington pisząc o „popełnieniu zbrodni wojennych na narodzie amerykańskim”?
Mówił o moralnej zbrodni na narodzie amerykańskim. Polegała ona na pogrążeniu narodu amerykańskiego w statusie ludobójców; nieobliczalnych, gotowych do najgorszych podłości, dlatego wystawionych na permanentne niebezpieczeństwo odwetu i pogardy świata. A przecież społeczeństwo amerykańskie nie było sprawcą zbrodni wojennych. Winni byli czołowi talmudyczni jaskiniowcy okupujący Amerykę.
Carrington: Niczym nieuzasadnione użycie przez Trumana broni atomowej sprawiło, że Amerykanie poczuli się dramatycznie pozbawieni poczucia bezpieczeństwa po wygraniu II Wojny Światowej, jak nigdy dotąd, i to poczucie zagrożenia [trwa] dotąd przez cynicznych polityków napędzających machinę Zimnej Wojny.
Na potwierdzenie tego, Carrington ponownie cytuje admirała Leay’a z książki „I Was There”: To jest moja opinia, że użycie tej barbarzyńskiej broni w Hiroszimie i Nagasaki nie miało żadnego materialnego wpływu na naszą wojnę przeciwko Japonii. Japończycy byli już pokonani i gotowi do kapitulacji (na zdjęciu poniżej moment jej podpisania) z powodu skutecznej blokady morskiej i udanych bombardowań bronią konwencjonalną.
Z całym cynizmem uściślił tę ludobójczą decyzję senator Venderberg: „Musimy ich piekielnie wystraszyć, aby wymusić na Amerykanach płacenie wysokich podatków w celu wspierania Zimnej Wojny”.
Tak więc „piekielne wystraszenie” Japończyków nie było głównym celem tej masakry. Rzecz szła także, a może głównie o „piekielne wystraszenie Amerykanów”. Czy tylko Amerykanów?
Mit o wygraniu wojny dzięki bombie „A”
To zmitologizowane w kilku następnych dziesięcioleciach cyniczne i bezprzykładne kłamstwo, było wspierane i utwierdzane przez niesłychanie rozbudowaną wytrwałą propagandę.
Admirał William Leahy był pierwszym, który publicznie przyznał Amerykanom status barbarzyńców w cytowanej książce „I Was There”: – Uważam, że używając tego [bomby atomowej] jako pierwsi przyjęliśmy etyczne wartości typowe dla barbarzyńców Mrocznych Wieków. Nie uczono mnie prowadzenia wojny w taki sposób, a wojny nie mogą być wygrywane przez zabijanie kobiet i dzieci.
Admirał niesłusznie przyznaje Amerykanom pierwszeństwo w barbaryzacji wojny poprzez atomową masakrę bezbronnych w Hiroszimie i Nagasaki. Mieli oni znamienitych poprzedników w żydobolszewikach i sprusaczonych Niemcach, których ofiary liczyły się w dziesiątkach milionów, w tym kobiet i dzieci. Na pewne usprawiedliwienie jaskiniowców XX wieku – Hitlera i Stalina można przywołać niepodważalnie udowodniony naukowo, paranoidalny syndrom osobowości tych dwóch potworów, co profesjonalnie wykazał Allan Bullock w fundamentalnej pracy „Hitler i Stalin”.
Roosevelt i Truman nie byli paranoikami jak Hitler i Stalin. Byli tylko – i aż – talmudycznymi fanatykami wojny z cywilizacją łacińską. Ich nacyjny pomiot drugiego i trzeciego już pokolenia będzie z takim samym zapamiętaniem bombardował kraje islamskie, podobnie jak zniszczył wieże nowojorskie 9 września 2001 r.
Gar Alperowitz wyartykułował na stronach omawianej książki „I Was There”: W dniach 5 maja, 12 maja i 7 czerwca Biuro Służb Strategicznych (Office of Strategic Service, służby wywiadowcze) informowało, że Japonia rozważa kapitulację. Następne komunikaty nadeszły w dniach 18 maja, 7 lipca, 13 lipca i 16 lipca.
Alperowitz wyjaśniał: Stałe żądanie Stanów Zjednoczonych „bezwarunkowej kapitulacji” bezpośrednio zagrażało nie tylko osobie Cesarza, ale także głównym dogmatom kultury japońskiej. Teraz już wiemy – zestaw poniżających warunków kapitulacji służył jednemu celowi – przedłużaniu wojny.
Alperowitz cytował generała Curtisa Le May’a – szefa Sił Powietrznych (s. 334): Wojna mogła być zakończona w czasie dwóch tygodni, bez udziału Rosjan i bomby atomowej.
Dziennikarze zapytali generała Curtisa Le May’a:
– Czy rzeczywiście, Generale? Bez Rosjan i bez bomby atomowej?
– Bomba atomowa nie miała absolutnie nic wspólnego z zakończeniem wojny.
Nagasaki: rzeź katolików
Amerykanie zrzucili bombę atomową na to miasto z asystą Williama „Laurence” siedzącego w fotelu drugiego pilota B-29 i udającego, że jest „doktorem” Stagelove. Tutaj celem orientacyjnym była katedra, która ustalała bez żadnych obaw pomyłki, że to Nagasaki, rejon jedynej w Japonii diecezji katolickiej istniejącej tam od połowy XIX wieku i liczącej dziesiątki tysięcy wyznawców katolicyzmu. To właśnie tej wielkiej enklawie katolicyzmu Nagasaki „zawdzięczało”, że do pewnego czasu eskadry amerykańskie bombowców omijały to miasto, skutecznie usypiając lęki mieszkańców. Chodziło o wymordowanie maksymalnej liczby mieszkańców tego miasta, tej jedynej diecezji katolickiej w Japonii. Nagasaki było podobnie jak Hiroszima, rejonem całkowicie wyzbytym celów wojennych i cywilnych o strategicznym znaczeniu.
Proponujemy, aby ktokolwiek podjął próbę obalenia tej naszej przyczynowo-skutkowej paraleli pomiędzy katolicyzmem Nagasaki, a świadomym wyborem tego miasta do zniesienia go z powierzchni ziemi razem z jego około 80 000 tysiącami katolickich mieszkańców, zrzuceniem drugiej i ostatniej bomby atomowej przez „Amerykanów”.
Eustace Mullins, z którego ustaleń czerpiemy te fakty, przywołuje książkę Williama Craig’a „The Fall of Japan” (Zniszczenie Japonii). W. Craig pisze w niej: Dach i mury katolickiej katedry zawaliły się na klęczących chrześcijan. Wszyscy zginęli.
Kościół został odbudowany: to jeden z głównych obiektów zwiedzania Nagasaki – gigantyczny monument zwyrodnienia chazarskich jaskiniowców okupujących już wtedy Stany Zjednoczone.
Po nieludzkich masakrach Hiroszimy i Nagasaki, tryumfująca chazarska dzicz rozpoczęła równie bezlitosne „osądzanie” japońskich prominentów za ich „zbrodnie wojenne”. To stała praktyka – zamienianie ofiar w katów, czego polskim doświadczeniem jest oskarżanie pokolenia naszych dziadów i ojców o czynny udział w tzw. „holokauście” dokonanym na żydochazarach wspólnie z bliżej nieustalonymi „nazistami”. Można bez trudu ustalić szereg innych przykładów takiego zbrodniczego odwracania kota ogonem przez miłujących pokój, wolność, równość i braterstwo, współczesnych panów świata. A choćby oskarżenie Serbów o czystki etniczne, których ofiarami mieli stać się kosowscy muzułmanie. A choćby Rosjan, którym przypisuje się wszystkie zbrodnie ludobójstwa rosyjskojęzycznych żydochazarów po żydobolszewickiej rewolucji z 1917 roku, na czele z rzeziami polskich jeńców wojennych i setek tysięcy ludności cywilnej (zob. tom II – „Zagłada Polski”).
W latach 1945-1951 kilka tysięcy japońskich wojskowych zostało uznanych winnymi zbrodni wojennych przez Międzynarodowy (kryptożydowski) Trybunał Wojskowy, który panoszył się w Tokio od 1946 do 1948 roku.
Nie zamierzali postawić przed tym Trybunałem żydowskiej oligarchii pieniądza, czyli samych siebie, kiedy zmierzając do sprowokowania Japonii do oddania „pierwszego strzału”, zablokowali Japonię ekonomicznie do tego stopnia, że Japonii nie zostało nic innego, jak podjąć atak na bazę Pearl Harbour, o którym wywiad amerykański wiedział od dawna, m.in. dzięki złamaniu kodów japońskiej armii.
Dwudziestu ośmiu japońskich przywódców wojskowych i cywilnych zostało oskarżonych o udział w spisku mającym za cel popełnienie ludobójstwa! To ponad dwukrotnie więcej, niż stracono prominentów hitlerowskich w wyniku wyroków kryptożydowskiego Międzynarodowego Trybunału Wojennego w Norymberdze.
Znalazł się w składzie tego trybunału sądzącego Japończyków jeden niezależny i prawy sędzia. Był nim Radhabinod z Indii. Odrzucił on oskarżenie, iż japońscy przywódcy spiskowali w celu popełnienia ludobójstwa. Oświadczył, że znaczniej mocniejsze są podstawy do oskarżenia o zbrodnię ludobójstwa nie Japończyków, tylko ich „amerykańskich” pogromców. Powołał się na użycie bomb atomowych, które zamieniło się w masowe ludobójstwo, przy czym z wojskowego punktu widzenia użycie bomb atomowych było już całkowicie zbędne.
We współczesnej Japonii bardzo popularnym filmem był obraz zatytułowany: „Duma, nieuchronna chwila”. Ukazuje on premiera, generała Hideki Tojo w bardzo pozytywnym świetle. Wraz z sześcioma innymi przywódcami Japonii został on powieszony z wyroku talmudycznego Trybunału Wojennego jako „zbrodniarz wojenny”. Podczas procesu jego obrońcy oświadczyli przed tymże „Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym dla Dalekiego Wschodu” (azjatycka wersja trybunałów norymberskich), że zbrodnie wojenne generała Tojo nie mogą być rozpatrywane w oderwaniu od ludobójczego zrzucenia bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki.
Trybunał udawał, że jest głuchy i ślepy w taki sam sposób, jak Trybunał Norymberski w sprawie Katynia. Kiedy marszałek Goering zapytał, kto w końcu jest sprawcą mordu katyńskiego, wówczas prokurator Rudenko, brutalnie mu przerwał i wniósł o oddalenie tego pytania i sprawy Katynia. Oddalono na pół wieku.
Jak zareagowali prokuratorzy „amerykańscy” przed Trybunałem Wojennym do spraw Dalekiego Wschodu? Zareagowali tak samo jak Rudenko: wnieśli sprzeciw i ocenzurowali oświadczenia o „amerykańskiej zbrodni ludobójstwa w Hiroszimie i Nagasaki”. Tak ujawnił się, choć tylko pośrednio, żydochazarski sojusz i solidarność na odwetowej linii Tokio – Waszyngton – Norymberga – Moskwa, w sprawie zbrodni ludobójstwa i zbrodni wojennych. Żydochazarska dzicz już wtedy ostentacyjnie demonstrowała swoje panowanie nad światem gojów. Odrzucili pozory.
Tak czy owak, to w Tokio po raz pierwszy i ostatni nazwano po imieniu „amerykańskie” ludobójstwo w Hiroszimie i Nagasaki. Brutalnie powstrzymywano japońskich urzędników przed podejmowaniem wszelkich inicjatyw w tej kwestii, tak wtedy jak i w latach następnych, kiedy jeszcze Hiroszima i Nagasaki były ciągle krwawiącymi ranami wołającymi o pomstę do nieba.
Amerykańska okupacja wojskowa nad Japonią oficjalnie zakończyła się w 1952 roku traktatem z Japonią, ale była nieformalnie kontynuowana przez szereg następnych lat: 50 000 amerykańskich żołnierzy nadal stacjonowało w Japonii, podobnie jak w Niemieckiej Republice Federalnej.
Najpotężniejszą jednostką amerykańskich Sił Powietrznych była wtedy U.S. Strategic Bombing Survey (Biuro Bombardowania Strategicznego), które ustalało cele ataków w oparciu o konkretne potrzeby militarne, następnie analizowało wyniki tych bombardowań na użytek kolejnych takich „misji”.
W książce „Hiroshima’s Shedows” znajduje się raport tegoż U.S. Strategic Bombing Survey z dnia 1 lipca 1946 roku:
Atomowe bomby zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki nie pokonały Japończyków, ani dzięki świadectwom wrogich przywódców, którzy zakończyli wojnę, nie skłoniły Japonii do przyjęcia bezwarunkowej kapitulacji. Cesarz, Strażnik Tajnej Pieczęci; premier, minister spraw zagranicznych i minister floty wojennej zadecydowali w maju 1945 roku, że wojna powinna być zakończona, nawet jeśli miałoby to oznaczać przyjęcie porażki na warunkach Aliantów (…)
Jest to wynikiem opinii U.S. Strategic Bombing Survey mówiącej o tym, że z pewnością przed 1 listopada 1945 roku Japonia poddałaby się, nawet gdyby bomby atomowe nie zostały zrzucone i nawet gdyby żadna inwazja nie była planowana.
Amerykańscy dowódcy wojskowi, politycy i przywódcy religijni wypowiadali się negatywnie o użyciu bomby atomowej przeciwko japońskim cywilom. Federalna Rada Kościołów Chrystusowych w Ameryce wydała w marcu 1946 roku oficjalne oświadczenie cytowane przez Gara Alperowitza w książce „The Decision To Use The Atomic Bomb”. Pisano w oświadczeniu:
Nieoczekiwane zbombardowanie Hiroszimy i Nagasaki jest nie do przyjęcia. Oba bombardowania muszą być uznane za niepotrzebne do wygrania wojny. Jako mocarstwo, które pierwsze użyło bomby atomowej w tych okolicznościach, zgrzeszyliśmy ciężko przeciwko prawom Boskim i przeciwko ludowi Japonii.
Na stronie 438 „Hiroshima’s Shedows” cytują M. Gillisa, redaktora naczelnego „Catholic World”:
Nazwałbym to zbrodnią, gdyby zbrodnia nie implikowała grzechu, a grzech wymaga świadomości winy. Działania rządu Stanów Zjednoczonych były podjęte wbrew każdemu uczuciu i każdemu przekonaniu, na którym jest oparta nasza cywilizacja.
Do najbardziej radykalnych krytyków atomowych bombardowań należał David Lawrence, założyciel i redaktor pisma „News and World Report”. Drukował on szereg nie przebierających w słowach artykułów i oświadczeń zbiorowych. Pierwszy pochodził z 17 sierpnia 1945 roku. Jedenaście dni po zbrodni, bezbłędnie przewidział on „argumenty” zbrodniarzy:
Konieczność wojskowa będzie naszym stałym wrzaskiem w odpowiedzi na każdą krytykę, lecz nie wymaże on nigdy z naszych umysłów prostej prawdy, że my, najbardziej cywilizowani [czyżby?], chociaż wahamy się użyć gazów trujących, to jednak nie zawahaliśmy się zastosować najbardziej śmiercionośnej broni wszechczasów na oślep, bez zastanowienia, przeciwko mężczyznom, kobietom i dzieciom.
Później, 5 października Lawrence kontynuował tę chłostę:
Stany Zjednoczone powinny być pierwsze w potępieniu bomby atomowej i przeprosić za jej użycie przeciwko Japonii. Rzecznik Sił Powietrznych powiedział, że nie było to konieczne i że wojna była już wygrana. Przekonujące świadectwo istnieje jako dowód, że Japonia dążyła do poddania się na wiele tygodni przed bombą atomową.
Eisenhower nigdy nie zmienił zdania o celowości użycia bomby atomowej, a w czasie swojej prezydentury wielokrotnie usprawiedliwiał użycie bomb „A”. Steve Neal cytował go w książce „The Eisenhower Doubleday” z 1978 roku, następnie stwierdzał obłudnie: Ike nigdy nie pozbędzie się swojego sceptycyzmu co do broni, a później nazywał ją „piekielnym wynalazkiem”.
Nawet brat Eisenhowera – Milton Eisenhower, z zawodu pedagog, był krytyczny w swoich wypowiedziach. Powiedział m.in.:
Nasze wykorzystanie tej nowej siły [„siły”!] w Hiroszimie i Nagasaki było najwyższą prowokacją w stosunku do innych narodów, zwłaszcza wobec Związku Radzieckiego. Ponadto jej użycie zniszczyło normalne standardy prowadzenia wojny, poprzez eksterminację całych populacji, głównie cywilów w zaatakowanych miastach. To co stało się w Hiroszimie i Nagasaki, z pewnością będzie na zawsze obciążało sumienie narodu amerykańskiego.
W książce „Eisenhower’s Diaries” (Pamiętnik Eisenhowera) czytamy na str. 261: Wyrażenie: „atom dla pokoju” weszło do słownictwa spraw międzynarodowych wraz z przemówieniem Eisenhowera z dnia 8 grudnia 1953 roku w Organizacji Narodów Zjednoczonych.
Kontrola energii atomowej dała zwycięskiej klice żydowskiej (Nowemu Porządkowi Świata – New World Order) ogromną potęgę i podstawy do dyktatu globalnego. Wtedy jeszcze tradycyjni politycy i wojskowi mieli odwagę mówić o lucyferycznej amoralności tej ludobójczej broni, jawnie krytykować nowych jaskiniowców. Z biegiem lat przesłanki moralne, etyczne dostały się na indeks słów zakazanych, w najlepszym razie przestarzałych. Ustąpiły one „walce o pokój”, cynicznej zbitce słownej do kamuflowania każdej zbrodni ludobójstwa w imię tej „walki o pokój”.
Eisenhower w swoim pożegnalnym przemówieniu prezydenckim skierowanym do Amerykanów, już opuszczając urząd prezydenta (17 stycznia 1961 roku) ostrzegał: W kręgach rządowych musimy zabezpieczyć się przeciwko przyjęciu nieuzasadnionych wpływów, chcianych czy niechcianych, kompleksu wojskowo-przemysłowego. Potencjał katastrofalnego wzrostu niejawnej władzy istnieje i będzie się utrzymywał.
Tę zbrodniczą prawdę, władcy Ameryki i świata spod znaku Lichwy zademonstrują za prezydentury jego następcy – J. Kennedy’ego, mordując go w Dallas po tym, jak podjął próbę odebrania Międzynarodówce Finansowej prawa emisji waluty amerykańskiej.
Ogólnikowe formuły o potędze kompleksu przemysłowo-wojskowego; o „potencjale katastrofalnego wzrostu niejawnej władzy”, chyba niewielu Amerykanów zrozumiało właściwie. Ustępujący prezydent pozostawił ich w niewiedzy. I pozostali w niej nawet po zamordowaniu prezydenta Kennedy’ego. Większość nie rozumie tego do dzisiaj. Tego, że Międzynarodówka Finansowa, czołowi syjoniści zawarli między sobą szatański sojusz, najwyższy i najwęższy krąg globalnej władzy.
Próby ostrzeżenia Amerykanów przed tą niewidzialną, nieformalną hydrą podejmował generał Douglas MacArthur. Powołuje się na te próby William Manchester w książce „American Caesar” (s. 692).
W 1957 roku generał MacArthur zaatakował rosnące budżety Pentagonu:
Nasz rząd utrzymuje nas w stanie stałego strachu, utrzymywał nas w ciągłym napięciu patriotycznego zapału wśród okrzyków o poważnym zagrożeniu bezpieczeństwa narodowego. Zawsze istniało jakieś realne zło, które usiłowało nas pożreć, jeżeli nie będziemy dostarczać ogromnych funduszy na każde żądanie. Jednakże z perspektywy czasu te katastrofy nie wyglądają tak, żeby się miały powtórzyć, nie wyglądają tak, żeby były w ogóle prawdziwe.
Konstruktorzy bomby atomowej wpadli w euforię, kiedy otrzymali wiadomość o apokaliptycznych rozmiarach zniszczeń dokonanych przez ich wynalazek. Jack Rummel w książce z 1992 roku: „Robert Oppenheimer, Dark Prince”, s. 96 pisał:
Kiedy do Stanów Zjednoczonych dotarła wiadomość o zbombardowaniu Hiroszimy, to powitano ją z mieszaniną ulgi, radości, dumy, szoku. I smutku. Otto Risch pamiętał okrzyki radości: „Hiroszima zniszczona!”
Wielu moich przyjaciół pędziło do telefonów, aby zarezerwować stoliki w La Fonda Hotel w Santa Fe, świętować to wydarzenie. Oppenheimer chodził wokół jak zwycięski bokser ściskając dłonie nad głową, kiedy wchodził na podium.
Dodajmy, że Oppenheimer (na zdjęciu poniżej) przez całe dorosłe życie był komunistą. W „New Civilization” autorstwa Beatrice i Sidney Webb, współzałożycieli socjalistycznego fabianizmu w Wielkiej Brytanii, pisano: „Był pod głębokim wpływem sowieckiego komunizmu”.
Został on dyrektorem do spraw badań w świeżo powołanym US Atomic Energy Commission (Amerykańska Komisja Energii Atomowej), z jego mentorem i finansjerem Bernardem Baruchem jako prezesem, niegdyś głównym finansjerem bandy Lenina – Trockiego, którzy doprowadzili do wybuchu rewolucji bolszewickiej i obalenia caratu. Oppenheimer miał ścisłe powiązania z Amerykańską Partią Komunistyczną. Jego żona Kitty Peuning to wdowa po Joe Dallet, amerykańskim komuniście, który zginął walcząc w szeregach głośnej „Brygady Lincolna” w hiszpańskiej wojnie domowej.
Oppenheimera obowiązywała dyscyplina Partii Komunistycznej, toteż na jej polecenie ożenił się z tą Kitty Peuning . Baruch zrezygnował z prezesowania Atomic Energy Commission, by zająć się własnymi interesami. Zastąpił go Levis Lichtenstein Strauss z banku Kuhn, Loeb and Co. Strauss był obeznany z licznymi związkami Oppenheimera z komunistami, ale nie zwracał na to uwagi aż do czasu, kiedy dowiedział się, że Oppenheimer sabotuje postępy w rozwoju nowej, jeszcze bardziej niszczycielskiej bomby wodorowej.
Stawało się oczywiste, że Oppeheimer opóźnia prace nad bombą wodorową po to, aby jego sowieccy pobratymcy zyskali czas na wyprodukowanie własnej broni wodorowej. Oburzony tym sabotażem Lichtenstein Strauss wezwał Oppenheimera do rezygnacji ze stanowiska dyrektora Komisji. Oppenheimer odmówił. Przesłuchanie w tej sprawie odbyło się w dniach 5-6 kwietnia 1954 roku.
Po zapoznaniu się członków Atomic Energy Commission z wynikami dochodzenia, Komisja przegłosowała wniosek o pozbawienie go świadectwa bezpieczeństwa na tym stanowisku orzekając, iż „posiada on istotne wady charakteru na tym stanowisku i nieroztropne, niebezpieczne związki ze znanymi wywrotowcami”.
Wobec takiego dictum, Oppenheimer wycofał się do Princeton, gdzie już czekał na niego jego mentor Albert Einstein, przewodniczący Institute for Advanced Study – swego rodzaju „Think tank” dla emigracyjnych „geniuszy”, finansowanego przez Rothschildów za pośrednictwem jednej z niezliczonych zawsze niejawnych fundacji klanu Rothschildów. Oppenheimer był już wtedy formalnym członkiem tegoż Institute for Advanced Study, gdzie pozostał aż do swojej śmierci w 1966 roku.
Od Oppenheimera i bomby atomowej i potem wodorowej, dochodzimy do Alberta Einsteina, a poprzez niego do Izraela, bo wtedy już wszystkie drogi decyzyjne wiodły do tej nowej kolonii żydochazarów.
Dla Einsteina era atomowa oznaczała gigantyczny krok w procesie „odradzania” Izraela na ziemi palestyńskiej z krwawym, ludobójczym pogwałceniem praw Palestyńczyków. W książce „Einstein: His Life and Times” (Einstein: jego życie i epoka) pisano, jak to Abba Eban, ambasador izraelski przybył do domu Einsteina z izraelskim konsulem Reubenem Dafnim: Profesor Einstein powiedział mi, że widzi odrodzenie Izraela jako jedno z politycznych zadań w jego życiu, które miały zasadnicze znaczenie w jego życiu i zasadniczy walor moralny. Wierzył, że sumienie świata powinno być zachowane wraz z projektem zachowania Izraela.
Dokładnie 1 marca 1946 roku podpisano umowę: „Army Air Force Contract” No. MX 791. Mocą tej umowy powołano „RAND Corporation” – oficjalny „think tkank” (sztab myślenia koncepcyjnego). Definiowano projekt RAND jako: Program kontynuacji studiów naukowych i badań w szerokiej dziedzinie wojny powietrznej, z naciskiem na zlecenie Siłom Powietrznym preferowanych metod technicznych i instrumentów niezbędnych do tego celu.
Konia z rzędem temu, kto wyłowi z tego ble-ble jakiś konkret. Dla wtajemniczonych konkrety są tam oczywiste. Pierwszy, to „Siły Powietrzne”. Drugi – preferowanie „metod technicznych”. Pod tym frazesem mieścić się mogły wszelkie badania i wdrożenia broni masowej zagłady.
W dniu 14 maja 1948 roku fundusz RAND Corporation został przejęty przez H. Rowana Gaithera, szefa Fundacji Forda. A stało się tak dlatego, że Siły Powietrzne miały wyłączną kontrolę nad wszystkim, co wiązało się z bombą atomową, a RAND Corporation opracowało program tychże Sił Powietrznych na Zimną Wojnę wraz ze Strategic Air Command (Strategicznym Dowództwem Lotniczym), programem rakietowym i wielu innymi elementami „strategii terroru”, czyli, jak to określano przed wybuchami bomby „A” nad Hiroszimą i Nagasaki – programem „piekielnego strachu”.
Oznaczało to grę o miliardy dolarów (dziś jakieś 8-10 miliardów) dla tych naukowców z Johnem Neumanem na czele, ich wiodącym naukowcem (przypadkowo Żydem), sławnym na cały „świat” jako twórca „teorii gier”. W ramach tej „teorii gier”, Stany Zjednoczone i Związek Żydosowiecki zostają zaangażowane w taką światową grę. Teoria gier ma przewidywać, która z tych stron zaatakuje pierwsza z użyciem rakietowej broni jądrowej. Słowem – program o „piekielnym” wspólnym strachu.
Warto przyjrzeć się, choć w kilku zdaniach, tej „teorii gier” w praktyce życia Amerykanów, nie wyłączając ich dzieci. W Stanach Zjednoczonych w ramach takich „gier”, codziennie prowadzono zbiorowe ćwiczenia antyatomowe z dziećmi szkolnymi. W środku lekcji rozlegał się dzwonek i dzieci nurkowały pod ławki, bo mogły one w ten sposób choć częściowo osłonić się od spadających elementów stropu.
Nikt setkom tysięcy tych amerykańskich dzieci nigdy nie powiedział, że dziesiątki tysięcy ich rówieśników w Hiroszimie i Nagasaki zostało przedtem spalonych wraz z ławkami w ich klasach szkolnych.
Emocjonalny i moralny wpływ na dzieci w ramach tego „piekielnego” permanentnego strachu przed spadającymi sufitami szkolnymi, był niszczycielski. Dzieci amerykańskie oczywiście nie wiedziały, jakie są skutki uderzenia bomby atomowej, bo właśnie pod kątem detonacji takiej niekonwencjonalnej bomby były prowadzone te ćwiczenia. Nie wiedziały więc, że ławki im nie pomogą, bo w ciągu kilku sekund wyparują razem z tymi ławkami.
Zbiorowa psychoza wynikająca z przygotowywania społeczeństwa amerykańskiego do wojny nuklearnej, czyli cyniczne wykorzystywanie programu bomby atomowej niby już wiszącej nad Ameryką, stanowiła nigdy nienazwany przez psychologów i psychiatrów element świadomie wdrażanej destrukcji.
W 1987 roku Phylis La Farge opublikował książkę zatytułowaną: „The Strangelove Legacy, Impact of the Nuclear Threat on Children”, gdzie autor opisuje, poprzez poszerzone badania na dużych populacjach dzieci, spustoszenia w psychice tamtego pokolenia dzieci na skutek atmosfery codziennego, permanentnego zagrożenia śmiercią.
Autor cytuje m.in. psychologa Freemana Dyson’a. Stwierdza on, że ludzkość została podzielona na dwa „światy”, dwa byty. Jeden to świat wojowników, drugi to świat ofiar, głównie dzieci.
To było następstwem sytuacji z 6 sierpnia 1945 roku, kiedy William L. Laurence siedzi w fotelu drugiego pilota bombowca B-29 nad Nagasaki, a poniżej tysiące dzieci japońskich czekają na „wyparowanie”.
Ta „hipotetyczna” sytuacja nie była hipotetyczna ani w Nagasaki, ani w żadnym innym mieście Japonii i żadnym innym mieście Stanów Zjednoczonych.
I nigdy nie uległa zmianie. Dzieci nadal siedzą tam i czekają na odparowanie. To dzieci i wnuki tamtych dzieci z Hiroszimy i Nagasaki, ze Stanów Zjednoczonych i całego Globu. Bo takie były reguły i cele Zimnej Wojny i takie są cele globalnej psychozy A.D. 2012 w kontekście Iranu, globalnego terroryzmu, globalnego krachu finansowego.
My ciągle czekamy na wyparowanie.
Henryk Pająk
(06 listopada 2012)
Fragment książki pt. „CZAS SKORPIONÓW”, Wydawnictwo „RETRO”, 2012