NIECH SIĘ STANIE STANOWSKI!
Za czasów późnego PRL, czyli żydokomuny felernej, jeszcze ze śladowymi wpływami polskich gojów dziennikarstwo, jakkolwiek w swojej masie też sprzedajne wobec władzy, rządziło się niepisaną wprawdzie lecz środowiskowo respektowaną hierarchią pozycji w tym zawodzie. Zależała ona od wybranej specjalizacji, choć zawsze z nieodłącznym warunkiem sprawnego warsztatu (zwłaszcza ponadprzeciętnej znajomości języka polskiego) oraz rzetelności i odwagi w obronie interesu społecznego. Największym szacunkiem w tym środowisku, a także uznaniem wśród czytelników cieszyli się reportażyści interwencyjni, tuż za nimi lokowano publicystów parających się tematyką gospodarczą, potem felietonistów, a dalej – praktycznie na szarym końcu – komentatorów politycznych (dodajmy, najlepiej opłacanych), dziennikarzy sportowych oraz krytyków i recenzentów kulturalnych.
Powody takiego „pozycjonowania” były oczywiste; reportażysta opisujący złodziejstwo jakiegoś prominentnego kacyka musiał zadać sobie zdecydowanie więcej trudu przy zbieraniu materiałów i wykazać się zdecydowanie większą odwagą niż np. redaktor podający wynik meczu piłki nożnej (raczej trudny do przekręcenia) lub autorka recenzująca sztukę teatralną na podstawie własnych wrażeń lecz z zachowaniem należytej ostrożności, aby wskutek nadmiernej krytyki nie pozbawić się wejściówki na następny spektakl albo stracić dobre relacje z reżyserami i aktorami.
Od magdalenkowej, bezpieczniackiej ustawki w 1989 roku, realizowanej wprawdzie przez bezpiekę pod kierownictwem Czesława Kiszczaka lecz sterowanej przez CIA (USA), BND (RFN) i Mosad (Izrael) mamy żydokomunę jak najbardziej koszerną, działającą w ramach III/IV RP, co daje się zasadnie odczytać jako Republika Przybłędów, a nawet Parchów. Ten fakt musiał znaleźć swoje odbicie także w stanie dziennikarstwa. Po pierwsze – nie jest to już dziennikarstwo polskie, lecz tylko – przyjmijmy – polskojęzyczne. Po drugie – zostało ono skurwione tak bardzo, iż odpowiedniejszym określeniem byłaby tutaj „manipulacja, agitacja i akwizycja”. Reportażystów zastąpili tzw. dziennikarze śledczy działający najczęściej na zlecenie służb specjalnych i powiązani z tymi służbami albo jako formalni współpracownicy (vide: gwiazda TVPiS niejaki Jacek Łęski), albo na statusie pismaków korzystających ze wsparcia etatowych szpicli. Pozostali też nie widzą nic zdrożnego w tworzeniu duetów ze szpiclami byłymi. Jakby nie wiedzieli, że z tego zajęcia nie wychodzi się nigdy, a osobnik który musi sięgać po takie wsparcie to gorzej niż dziennikarskie zero.
Swoje chcą też ugrać dziennikarze sportowi. Zwykłe relacje z zawodów wraz z podaniem ich wyników, gdzie nie da się nic zakombinować, najzwyczajniej nie zaspokajają ich ambicji i potrzeby pozbycia się kompleksu miernot. Chcą arbitralnie oceniać i przedstawiać swoje – zawsze genialne – koncepcje, a nawet rządzić i decydować.

Można było to zaobserwować podczas ostatniego Mundialu i sposobu w jaki dziennikarze-szmaciarze rozpętali i doprowadzili do skutecznego końca nagonkę przeciwko trenerowi Czesławowi Michniewiczowi. Skłamałbym mówiąc, że gra naszych reprezentantów wzbudzała we mnie podziw i entuzjazm. Ale wiem też, że zadanie, które władze PZPN postawiły przed selekcjonerem zostało wykonane w 100 procentach. „Tak krawiec kraje, jak materii staje”. Czesław Michniewicz dobrze wiedział, jakimi zawodnikami dysponuje, toteż uciekł się do taktyki uwzględniającej realne możliwości zespołu. Okazał się inteligentniejszy, sprytniejszy i – co najważniejsze – skuteczniejszy od wielu trenerów mogących przebierać w dziesiątkach piłkarzy na najwyższym poziomie, zwłaszcza pod względem wyszkolenia indywidualnego.
Dobrze pamiętam, jak Niemcy naigrywali się z naszej reprezentacji, odmawiając jej nawet prawa do udziału w finałach Mśw. I co? Dostali kopa w d… już po fazie grupowej. Przy okazji – w internecie można zobaczyć, jak katarscy dziennikarze żegnali ich z dłoniami zasłaniającymi twarze. Dokładnie w ten sam sposób, w jaki drużyna zza Odry przed swoimi meczami wyrażała swoją solidarność z tęczowymi sodomitami… Można powiedzieć – apogeum pruskiej buty przekutej w totalną klęskę.
Niestety, do zakutych łbów futbolowych pismaków ta oczywista prawda nie dotarła. Chcieli natychmiastowej zmiany selekcjonera i już. Teraz mają swoich faworytów na wakat, włącznie z Roberto Martinezem, który Belgię – trzecią drużynę poprzednich MŚw i nadal pełną gwiazd – wywiózł z Kataru – podobnie jak Hans-Dieter Flick Niemców – już po fazie grupowej. Dziwne, nieprawdaż? Michniewicz opluwany jest ze wszystkich stron za wyjście z grupy, a tymczasem wspomniany wcześniej hiszpański „treneiro” pasuje im jak najbardziej.
Trzeba przerwać ten chocholi taniec. Na prezesa PZPN, Cezarego Kuleszę nie ma co liczyć. Ulegając presji medialnych wyjców udowodnił, że jest równie twardy, jak podlaskie bliny. Biorę zatem sprawę w swoje ręce i zgłaszam jedyne racjonalne rozwiązanie: cały sztab szkoleniowy naszej reprezentacji należy oprzeć wyłącznie na dziennikarskich recenzentach ostatniego Mundialu. Wszystkich, oczywiście zatrudnić się nie da więc proponuję zacząć od szkieletu. Oto on w kolejności alfabetycznej:
Mateusz Borek, „Kanał Sportowy”
Roman Kołtoń, „Prawda Futbolu” (swoją drogą za odkrywczą głębię tego tytuł należy się order I klasy im. J. Goebellsa)
Michał Pol, „Kanał Sportowy”
Krzysztof Stanowski, „Kanał Sportowy” (i wiele innych)
Z powyższej czwórki na pozycję lidera czyli selekcjonera najbardziej kwalifikuje się ten ostatni. Posiada zdecydowanie więcej atutów niż koledzy. Przede wszystkim – nie ma żadnego użytycznego zawodu, a nawet wykształcenia wyższego chocby w tresurze tak prostej, jak dziennikarstwo lokowane w naukach politycznych, czyli sowieckich. Mówiąc krótko; nie krępuje go żadna wiedza i może decydować się na równie brawurowe, co niekonwencjonalne rozwiązania.
Po drugie – bezpośredniość i iście chamska obcesowość w jego kontaktach z czytelnikami w tzw. social-mediach stwarzają nadzieję, że nie ugnie się również przed piłkarskimi gwiazdami w naszej kadrze, Roberta Lewandowskiego nie wyłączając. Każdego ustawi, gdy trzeba, do pionu.
Po trzecie – dał się poznać, jako wyjątkowy dureń, a głupi ma zawsze szczęście. Tutaj dla uniknięcia oskarżeń o zniesławienie wspomnę, że K. Stanowski publicznie wyraża się o Rosjanach jako największych mordercach w historii, gdy akurat ten naród poniósł największe – liczone w dziesiątkach milionów ludzi – ofiary zarówno za sprawą rodzimej żydokomuny sowieckiej zwanej dla zmyłki „bolszewią” (Lenin, Stalin), jak i żydokomuny niemieckiej zastąpionej pojęciem „nazizmu” (Hitler).
Co ciekawe, dla Stanowskiego absolutnym zaprzeczeniem Rosjan są miłosierni i cywilizowani „Ukraińcy”. Do zakutego łba nie „weszło” (tak nazywa się jedno z mediów prowadzonych przez Stanowskiego) nawet to, co wie każdy średnio rozgarnięty Polak: skala i metody mordów dokonywanych przez kozacką dzicz na polskich i żydowskich mieszkańcach Wołynia oraz Małopolski wschodniej, w tym na kobietach, dzieciach i starcach. Mam poważne wątpliwości, które z określeń charakteryzujących wyjątkową banderofilię tej medialnej kreatury jest bardziej zasadne; banderowska onuca, czy banderowski pomiot?
Po czwarte – Stanowski wabi się na drugie Jakub, co w połączeniu z unikaniem jakiejkolwiek krytyki wobec żydochazarów (tu jego bojowość objawia się szczególną bojaźnią), gwarantuje dobre notowania wśród talmudystów, PiS-owskich nie wyłączając. Ba, już w tej chwili robi za ich – kiepsko zakamuflowanego – propagandystę. Ma m.in. stałą, dobrze płatną, audycję w TVP (bodajże „Stan futbolu”), a niedawno odebrał prestiżową nagrodę z rąk samego prezydenta Andrzeja Dudy. Nie lekceważyłbym również faktu, że Stanowski został spłodzony w tzw. karnawale „Solidarności” (jesień 1981), zapewne na cześć Geremka, Michnika i Kuronia. Takimi papierami nie może pochwalić się nawet żydowski premier III/IV RP Mateusz Morawiecki, choć też mu Jakub na drugie. Ponadto, z uwagi na swój wiek Stanowski nie mógł współpracować z NRD-owską bezpieką (Stasi), co Morawieckiemu zarzuca się coraz głośniej.
Jeśli takiego fachowca wesprzemy Mateuszem Jakubem (co za przypadek!) Borkiem jako asystentem, na trenera bramkarzy wyznaczymy znanego z atletycznej postury Michała Pola, a statystyki i analizę przeciwników powierzymy Romanowi Kołtoniowi, który jako redaktor „Prawdy Futbolu” niczego nie przeoczy, wóczas mamy sukces murowany.
Tym bardziej, że Stanowski ma ogromne szanse otrzymać dodatkowe wsparcie od łysego szefa FIFA, ogarniętego pasją przybliżania Mundialu jak największej masie piłkarzy i kibiców. Za cztery lata liczba finalistów może zostać zwiększona do 121. Dlaczego akurat tyle? Po pierwsze, bo to ładnie brzmi jako „jedenastka do kwadratu”. Po drugie – nieparzysta czyli pozbawiona pary jedynka zarezerwowana zostanie dla reprezentacji kraju o największych zasługach we wspomaganiu Banderlandu, zwanego Ukrainą. A Stanowski już ma osobiste dokonania w tym względzie. Jeśli do udostępnionych w ubiegłym roku dwóch swoich mieszkań dla „uchodźców” i rozpętanej kampanii nienawiści wobec każdego, kto zachowuje rezerwę we wspomaganiu banderowskich potomków i ideowych spadkobierców OUN-UPA, dorzuci mieszkania następne, a tych, którzy nie chcą zostać banderowskimi onucami ukarze dozgonnym zakazem stadionowym, wówczas awans do Mundialu 2026 mamy jak w banku.
Mimo wszystko, radzę M. Stanowskiemu, aby na wszelki wypadek zdobył jakiś konkretny zawód. Proponuję krawiectwo męskie, ze specjalizacją w postaci wszywania w wewnętrzną stronę spodni poduszek chroniących d… przed skutkami kopniaków. Pracę dyplomową, czyli czeladniczą niech wykona według swojej miary. Przyda się jak znalazł, gdy coś w realizacji powyższego scenariusza nie wypali…
Henryk Jezierski
(07.01.2023)
Foto: domena publiczna