ORZEŁ CZY PAPUGA?

„Kaloszy, kamaszy, a palce wylazszy”… Tak, z charakterystycznym wileńskim akcentem, zwykł mawiać mój nauczyciel w podstawówce, gdy ktoś z nas próbował zastąpić poprawną odpowiedź na zadane pytanie, płynnym wprawdzie i bogatym w ozdobniki lecz zupełnie odbiegającym od tematu słowotokiem. W powyższym sformułowaniu mieścił się najlepszy komentarz do bezsensowności podejmowania działań, które – choć często efektowne, pracochłonne i kosztowne – nie przynoszą oczekiwanego rezultatu.
Ta nauczycielska puenta przypomniała mi się na początku roku, gdy po kraju rozeszła się informacja o wynikach rankingu pt. „The Best of Poland” przeprowadzonego wśród zagranicznych turystów przez brytyjski dziennik „The Guardian”. Oto bowiem okazało się, że w dziale „Restauracje” obok tak ekskluzywnych lokali jak wrocławski „Abrams’s Tower” czy krakowska „Farina” wyróżniono… bar mleczny „Turystyczny” z Gdańska. Była to zarazem jedyna atrakcja polecana dla gości odwiedzających gród nad Motławą. Nie Żuraw nad Motławą, nie Studnia Neptuna na Długim Targu, nie ul. Mariacka, nie pomnik Trzech Krzyży przy dawnej stoczni czy choćby Lech Wałęsa w swojej siedzibie przy Bramie Zielonej lecz zwykły, jakby żywcem wyjęty z epoki Gomółki, „mleczak” u zbiegu ulic Szerokiej i Węglarskiej – z odrapaną elewacją i drewnianymi stołkami zamiast krzeseł w przyciemnionym wnętrzu.
Wprawdzie takowe wyróżnienie aż prosi się o złośliwy komentarz na temat owoców blisko sześcioletniej pracy nad wypromowaniem miasta wśród zagranicznych kibiców i turystów lecz dam sobie z tym spokój. Poręczniej zrobić to prezydentowi Gdańska, który najlepiej wie ile instytucji, biur, fundacji etc. powołano do życia, ilu zatrudniono w nich „fachowców” i ile milionów złotych wydano na realizację ich koncepcji, a teraz ma dodatkowo świadomość uzyskanego efektu. Niech sam wyciąga wnioski.
Mnie wielokroć bardziej interesuje osobliwe zakompleksienie tzw. specjalistów od promocji, z reguły ludzi młodych, dynamicznych, bywałych w świecie, znających języki, a jednocześnie tak zaślepionych w kopiowaniu wzorców „europejskich” , że nie potrafią dostrzec niczego wartościowego na swoim najbliższym podwórku. Musi zrobić to za nich ich rówieśnik z tzw. zachodu, kompromitując przy okazji. Nawet w godle mamy orła latającego wysoko i zawsze własnym kursem, tymczasem w codziennych działaniach dominuje mentalność papugi – naśladować innych i nie wylatywać poza klatkę.
Sęk w tym, że naśladowanie łatwo przeradza się z przedrzeźnianie, może i śmieszne, ale zawsze gorsze od oryginału. Szkoda tu miejsca na wyliczanie kosztownych przedsięwzięć, które w zamyśle ich autorów miały rozsławić Gdańsk, a przegrały ze zwykłym barem mlecznym. Czym chcemy zaimponować Anglikom, Niemcom czy Holendrom? Wytyczoną przez miejskich urzędników „strefą prestiżu”, z których musiały zniknąć małe sklepiki, punkty usługowe i kafejki? Ekskluzywnych hoteli, restauracji, galerii i salonów zagraniczni goście – Rosjan nie wyłączając (kto nie wierzy, niech jedzie do Moskwy lub Petersburga) – mają aż nadto u siebie, toteż i w Gdańsku będą omijać je szerokim łukiem.

Bar mleczny „Turystyczny” pod gdańską „strefę prestiżu” nie podpadł, choć niewiele brakowało – ledwie 200 metrów. Dzięki temu stoi i działa w tym samym miejscu od 55 lat. W przeciwnym wypadku Gdańsk nie mógłby poszczycić się nawet jednym wyróżnionym obiektem w rankingu „The Best of Poland”.
Co ciekawe, jego właścicielce, Wiesławie Zwierzyckiej oraz dwunastu pracownicom nawet do głowy nie przyszło ubieganie się o jakieś wyróżnienia czy wysokie miejsca w rankingach. Po prostu, robią swoje. Większość pań to kucharki z wieloletnim doświadczeniem i babcie, a nawet prababcie we własnych domach. Wiedzą, co jest smaczne i jak to przyrządzić. Nie ma rozdwojenia jaźni na kucharzenie dla swoich i dla obcych. Jak smakuje domownikowi, to będzie smakować także konsumentowi. Nawet takiemu z zagranicy, przyzwyczajonemu tylko do odgrzewanej w mikrofalówce pizzy, hamburgera, frytek, sushi i innych „wynalazków”. Można wręcz powiedzieć – takiemu będzie smakować jeszcze bardziej. Bo w „Turystycznym” rosół to rosół, a nie roztwór odpowiednio dobranych komponentów i substancji chemicznych. To samo dotyczy schabowego, mielonego, gołąbków, zrazów, placków, kopytek, naleśników i wielu innych pozycji z jadłospisu.
Oczywiście, tego nie da się przygotować w 15 minut. Bar otwierany jest o 7.30 lecz pierwsze kucharki przychodzą dwie godziny wcześniej. Po to by urobić ciasto na kluski, pierogi i naleśniki, obrać ziemniaki, przygotować farsze. Wszystko ręcznie, ze sprawdzonych surowców, pod życzliwym lecz wymagającym okiem szefowej kuchni z 35-letnim stażem. Tak rodzi się sukces.
Pani Zwierzycka zna nie tylko upodobania stałych bywalców baru. Wie także, co najlepiej smakuje zagranicznym turystom, nie wyłączając tych, którzy zagłosowali na „Turystyczny”. Absolutnie polskim przebojem okazują się nasze zupy. O zawrót głowy przyprawia już sama lista propozycji: żurek, ogórkowa, fasolowa, jarzynowa, pomidorowa, rosół, krupnik, barszcz, grochowa, kapuśniak, a w lecie dodatkowo: chłodnik, owocowa, szczawiowa. Z oszołomienia nie wyprowadzają również ceny; od 2 do 3 zł… A ukoronowaniem całości zawsze pozostaje smak. Nie do podrobienia nawet przez zagraniczne koncerny chemiczne wyspecjalizowane w „komponentach” dla gastronomii. Tak jak tradycyjnego rosołu nie da się zastąpić serwowanym w różnego rodzaju „fast foodach” elektrolitem z przeglądem całej tablicy Mendelejewa. To samo dotyczy gołąbków z ziemniakami i sosem za 8,50 zł, zrazów z takimi samymi dodatkami za 9,90 zł, placków po cygańsku za 8,50 zł czy naleśników z serem i śmietaną za 3,10 zł.
Szefowa „Turystycznego” wyróżnienie dla swojego lokalu traktuje jako dowód uznania dla wszystkich barów mlecznych w Polsce. Aż nadto dobrze zna ciężka pracę ich personelu oraz potrzebę istnienia takich placówek dla ludzi mniej zamożnych. Cieszy się zatem i… nie zapomina, że za kilka miesięcy czeka ją nie tylko kolejny sezon turystyczny ale także EURO 2012. Chce dostosować swój lokal do rangi tego wydarzenia. Ma już gotowe plany gruntownej przebudowy baru (włącznie z wykonaniem tzw. ogródka letniego) oraz środki na ich realizację. Czeka tylko na decyzję miejskich urzędników. Miejmy nadzieję, że nie okażą się małostkowi i wydadzą zgodę laureatowi rankingu „The Best of Poland”.
Zwłaszcza, że to znakomity przykład i motywacja dla tysięcy pozostałych właścicieli barów, knajpek, sklepików, cukierni itp. przedsięwzięć w miastach będących gospodarzami EURO 2012. Do imprezy pozostało ledwie kilka miesięcy. Na oddanie do użytku obiektu godnego „strefy prestiżu” czasu nie wystarczy na pewno. No i dobrze, bowiem większą szansę zyskują mali. Wymalować elewację, odświeżyć wnętrze, wzbogacić ofertę, skalkulować atrakcyjne ceny, jednym słowem – otworzyć podwoje swojego „biznesu” nie tylko dla tubylców ale także gości zagranicznych. Na pewno kupią to chętniej niż podróbki tego, co mają na co dzień u siebie. To taka premia za poszanowanie tego, co tradycyjne, oryginalne i swoje. Za podążanie bardziej tropem orła niż papugi…
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(07.03.2012)