PIER(w)SI NA ŚWIECIE…
Feministą wprawdzie nie jestem (tę specjalność pozostawiam lesbijkom i pedałom żywotnie zainteresowanym skłócaniem kobiet i mężczyzn o normalnych preferencjach seksualnych) lecz aktywny udział przedstawicielek płci pięknej w sportach motorowych odbieram co najmniej z życzliwością. Zwłaszcza, że często dają sobie radę nie gorzej od facetów. Do dzisiaj pamiętam np. rajdowe wyczyny Francuzki Michele Mouton. Filigranowa i urodziwa kobieta nie tylko potrafiła ujarzmić takiego potwora jak 500-konne Audi Quattro, ale także dojeżdżała nim do mety na czołowych miejscach. Tytuł wicemistrzyni świata, wywalczony przez Mouton w 1982 roku, ze stratą ledwie 12 pkt. do Niemca Waltera Rohl’a to najlepszy dowód, że panie potrafią.
Dlatego nie mogłem zignorować zaproszenia na Targ Rybny w Gdańsku, gdzie w sobotę 11 czerwca 2011 zaplanowano rozpoczęcie „I Międzynarodowego Samochodowego Rajdu Kobiet YEKATERINA 2011”. Wprawdzie trochę mnie zdziwiło podkreślanie przez organizatorów udziału w rajdzie niejakiej Henryki Krzywonos-Strycharskiej (na zdjęciu druga od prawej), wykreowanej na bohaterską tramwajarkę Sierpnia 1980, która – owszem – wysiadła z wozu i udała się pod stocznię lecz zrobiła to dopiero wtedy, gdy jej odważniejsi koledzy wyłączyli prąd z trakcji uniemożliwiając łamistrajkom takim jak rzeczona Henryka K., kontynuowanie pracy. Nie pierwszy to jednak przypadek medialnej hucpy, realizowanej według scenariusza „z zera na bohatera” toteż tolerancyjnie założyłem, że pomysłodawcom rajdu potrzebne było do jego promocji jakieś głośne nazwisko, a Pani Krzywonos jako m.in. „Kobieta Roku 2010”, „Człowiek Roku 2010” i „Gdańszczanin Roku 2010” nadawała się w tym celu jak najbardziej.
Puściłbym ten zgrzyt mimo uszu tym bardziej, że już na miejscu wśród uczestniczek rajdu zauważyłem panie urodziwsze i młodsze, a na dodatek bez tak kontrowersyjnych biografii, przynajmniej według mojej wiedzy. Miło był popatrzeć na wypasione terenówki oraz ich piękne załogi, zdeterminowane aby ruszyć w morderczą trasę z Gdańska do Murmańska. Trzy tysiące kilometrów, większość po bezdrożach Rosji, z obligatoryjnym przekroczeniem koła polarnego… To musi działać nawet na wyobraźnię faceta przywykłego do podejmowania ekstremalnych wyzwań.
Niestety, mojego entuzjazmu ubywało w miarę poznawania pełnego składu ekspedycji pod wezwaniem „Yekaterina”. Dopuszczałem wprawdzie możliwość obecności pomysłodawcy imprezy Romualda Koperskiego lecz rychło okazało się, że wszechwładny logistyk i komandor rajdu (co już znacząco podważa żeński charakter całego przedsięwzięcia) nie jest bynajmniej jedynym męskim uczestnikiem „międzynarodowego rajdu kobiet”. Doliczyłem się jeszcze Litwina z wojskową przeszłością, robiącego za prawą rękę Koperskiego oraz czterech Niemców w dwóch samochodach… serwisowych. Jednym słowem; rajd niby kobiecy i morderczy ale pod pełną kontrolą fachowców odmiennej płci.
Nie pozostało mi nic innego jak pogodzić się ze srogim zawodem, pogłębionym dodatkowo lekturą programu rajdu. Ma trwać do 20 czerwca br., co daje do pokonania średnio ok. 300 km dziennie, dystans niezbyt imponujący nawet dla wyprawy motorowerowej „Chyży Rój”. W dodatku – te noclegi; pięć w terenie, pięć w… hotelach. Wilno, St. Petersburg (dwie noce), Raboczeostrowsk , Murmańsk. Przed niedźwiedziami i wilkami panie raczej oganiać się nie będą.
Fajna wycieczka, tylko po co to seksistowskie zadęcie? W dodatku, z pretensją do światowego pierwszeństwa. Przypomina mi się dowcip sprzed kilkudziesięciu lat o zmianie godła państwowego ZSRR. Zamiast sierpa i młota – globus, a na nim biustonosz. Bo ludzie radzieccy zawsze pier(w)si na świecie…
Tekst i zdjęcia
Henryk Jezierski
(11.06.2011)