MIŁOSIERNA OLEJNIK
„Nie będziemy dzisiaj na pewno rozmawiać o Januszu Korwin-Mikke, który jest faszystą i obraża niepełnosprawnych. Wydaje mi się, że należy go wyeliminować z życia publicznego”. Taki oto słowami, wypowiedzianymi podczas prowadzonego przez siebie w Radio Zet programu „Siódmy dzień tygodnia” (9 listopada 2012), niejaka Monika Olejnik zarekomendowała się jako zdeklarowana obrończyni osób słabszych i poszkodowanych przez los. Budująca to postawa, zważywszy choćby na wcześniejsze dokonania tej „dziennikarki” atakującej swoich adwersarzy – zwłaszcza ideologicznych – z bezwzględnością godną katalogowej mendy medialnej o bolszewickim rodowodzie. Pseudodziennikarska hołota kupiła ten miłosierny greps i liczne popłuczyny „Gazety Wyborczej” pojechały po eks-prezesie Unii Polityki Realnej jak po łysej kobyle.
O co poszło? O fragment wypowiedzi JKM, który recenzując istny kociokwik wokół występu naszych paraolimpijczyków w Londynie, napisał m.in.: „Każdy ma prawo uprawiać dowolne ćwiczenie fizyczne i urządzać dowolne zawody. Można się tylko cieszyć, że inwalidzi też organizują zawody. Ze sportem nie ma to jednak wiele wspólnego – równie dobrze można by organizować zawody w szachy dla debili – lub turnieje brydżowe dla ludzi z zespołem Downa.”
Rzeczywiście, mocne słowa lecz czy całkowicie bezpodstawne? Osobiście nie mam nic przeciwko rywalizacji ludzi ułomnych lecz skłamałbym mówiąc, że gorączkowo przeszukiwałem kanały telewizyjne w intencji doznania estetyczno-emocjonalnych wrażeń podczas oglądania paraolimpijskich zmagań atletów i atletek bez nóg lub rąk. Więcej, ludziom, którzy czerpią z takiego widoku uczucia inne niż litość i zakłopotanie, proponuję rychłą wizytę u psychiatry. Na okoliczność określenia swoich dewiacji.
Ciekawe, że nawet niejaki Kuba Wojewódzki, tak obcesowo traktujący gości w swoich programach telewizyjnych, akurat podczas rozmowy z tenisistką stołową Natalią Partyką nie miał nic przeciwko scenograficznemu zabiegowi, dzięki któremu kikut prawego przedramienia naszej paraolimpijki został zręcznie zasłonięty okazałym bukietem kwiatów. Moim zdaniem, gdyby Monika Olejnik poszła dalej w swojej „miłości” do niepełnosprawnych i podjęła skuteczną walkę z szefami TVN o pełne relacje telewizyjne z londyńskiej paraolimpiady (po przystępnej cenie), wyleciałaby z tejże stacji jako skończona idiotka i sabotażystka.
Jestem przekonany, że „dziennikarką” Olejnik nawołującą do wyeliminowania JKM z życia publicznego kierowały zupełnie inne przesłanki niż współczucie dla niepełnosprawnych. Po prostu, nadarzyła się znakomita okazja do rewanżu za wyjątkowy afront, jaki kontrowersyjny liberał sprawił gwieździe TVN, „GW” i Radia Zet ponad dwa lata temu, dokładnie 21 kwietnia 2010 roku, podczas swojego wykładu na Politechnice Warszawskiej.
Do tamtego momentu nawet dobrze zorientowani Polacy kojarzyli Olejnik wyłącznie z TW „Stokrotka”, składając na karb jej kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa m.in. gwałtowną rejteradę z Telewizji Polskiej planującej lustrację dziennikarzy do TVN, gdzie o takowej weryfikacji nie mogło być mowy, choćby ze względu na biografie jej szefów i innych tele-gwiazd. JKM w swoim wystąpieniu znacząco rozszerzył tajniackie dokonania Olejnik informując zebranych m.in.:
„Z całą pewnością akta „Stokrotki” – wiecie o kim mówię – nasz kolega partyjny Pruchno-Wróblewski, już nieżyjący, miał w ręku i nie ma żadnych wątpliwości, że „Stokrotka” nie była tajnym współpracownikiem bezpieki – to był oficer bezpieki!”
Takiej dekonspiracji Olejnik nie wybaczyłaby nikomu. Długo czekała na odpowiedni moment do zemsty. No i doczekała się przy okazji paraolimpiady…
Przy okazji warto sprostować kilka innych danych dotyczących tego dziennikarskiego „autorytetu”. Otóż Monika Olejnik to de facto Monika Ewa Wasowska z domu Olejnik albo – jak kto woli – Monika Olejnik-Wasowska. Po ojcu zachowała nazwisko lecz z jego zawodowego dorobku korzystać już nie chce, przynajmniej oficjalnie.
Formalnie Tadeusz Olejnik to emerytowany pułkownik MSW. Tak przedstawia go m.in. „Gazeta Wyborcza”. Można by zatem przyjąć, że mamy do czynienia z jakimś ministerialnym urzędnikiem odpowiedzialnym np. za bezpieczeństwo ruchu drogowego lub zabezpieczenie przeciwpożarowe w przedsiębiorstwach państwowych. Tymczasem Olejnik rozpoczynał swoją pracę w 1955 roku, a więc w czasie gdy MSW jeszcze nie istniało i znacznie bliżej mu do rodowodu UB-eckiego. Zwłaszcza, że specjalizował się w szpiclowaniu „wrogów władzy ludowej” najpierw z użyciem aparatu fotograficznego, a później – kamery.
Idąc tym samym tropem możemy zrozumieć niechęć „Stokrotki” do prostowania daty swoich urodzin. Nagminnie podawany jest w tym wypadku dzień 21.11.1956 tymczasem czołowa agitatorka TVN i „Gazety Wyborczej” przyszła na świat 11.07.1956. Te kilka miesięcy robi wielką różnicę, bowiem przy zachowaniu szacunku dla faktów jasnym staje się poczęcie córki „pracownika MSW” nie w 1956 lecz w 1955 roku. Innymi słowy – można przyjąć, że Monika Olejnik to na wskroś pomiot UB-ecki, który konsekwentnie daje temu wyraz w swoich audycjach lub tekstach. Także nawołując do eliminowania z życia publicznego ludzi, którzy mają odwagę jasno wyrażać swoje poglądy.
Henryk Jezierski
(28.11.2012)