SMOŁDZINO: SKAZANI NA SUKCES
prawdzie najtrudniej uderzyć się we własne piersi lecz przyznaję, że dotychczas Smołdzino kojarzyłem wyłącznie z niewielką wsią w okolicach Żukowa pod Gdańskiem. Skorzystanie z zaproszenia w ostatni weekend kwietnia br. na „study press”, czyli prezentację dla dziennikarzy walorów nie jednej wioski lecz całej gminy Smołdzino, położonej w nadmorskim regionie powiatu słupskiego, potraktowałem zatem priorytetowo. Motywację do wyjazdu wzmocniło intrygujące hasło promocyjne, wymyślone przez gospodarzy spotkania: „Bałtyk dla wtajemniczonych”. Czymże, u licha, można jeszcze zaskoczyć publicystę z blisko 40-letnim stażem, który miał okazję poznawać nasze morze nie tylko z pokładów licznych statków, promów, kutrów lub jachtów ale także – jako pierwszy z polskich dziennikarzy – zagłębił się w nim na około 70 metrów już nie na pokładzie lecz we wnętrzu słynnego okrętu podwodnego ORP „Orzeł”?
Okazało się, że na mało znanym skrawku bałtyckiego wybrzeża między słynną Łebą i mniej znanymi lecz też obleganymi Rowami, powodów do zaskoczeń jest aż nadto. Nie odkryłbym ich nigdy gdyby nie wyjątkowa pasja oraz determinacja osób tworzących Stowarzyszenie Rozwoju Turystyki Wiejskiej „Słowiniec” i jego szefowej, Renaty Knitter (na zdjęciu poniżej) w systematycznym, wielowątkowym – włącznie z organizacją wcześniejszego „study press” dla dziennikarzy zagranicznych – promowaniu ich małej ojczyzny. Już podczas stanowiącej pierwszy punkt programu naszego spotkania konferencji prasowej, podczas której rolę gospodarza pełniła wójt Lidia Orłowska-Getler, zyskałem przekonanie, że członkowie, a ściślej – członkinie stowarzyszenia „Słowiniec” to kapitał o równie silnej mocy sprawczej jak turystyczne atuty gminy Smołdzino.
Te ostatnie składają się na fascynujący obraz jednego z najpiękniejszych zakątków naszego kraju. Bez cienia przesady można powiedzieć, że gmina Smołdzino to jakby
Polska w pigułce
z tą wszakże różnicą, że jest to pigułka nie skażona jakimkolwiek przemysłem, turystycznego – z hotelowymi kombinatami, wybetonowanymi deptakami i setkami gastronomiczno-pamiątkowych budek – nie wyłączając. Jest tu Bałtyk z plażami, które nawet w szczycie sezonu letniego gwarantują czysty piasek i przestrzeń wystarczającą do usypania własnego grajdołka, co w pobliskiej Łebie lub Rowach okazuje się nie do pomyślenia. Są tu gęste, przeważnie bukowe, lasy zajmujące jedną czwartą powierzchni gminy. Są cztery jeziora, z których największe, zarazem trzecie pod względem powierzchni w Polsce, nazywa się wprawdzie Łebsko lecz w całości przynależy do gminy Smołdzino. Są rzeki – z Łupawą na czele – i kanały, w tym łączący jeziora Gardno i Łebsko. Ba, jest nawet góra Rowokół o znaczącej – zważywszy nadmorskie sąsiedztwo – wysokości 115 m, powiększonej dodatkowo o 20-metrową wieżę widokową.
Jest też w gminie Smołdzino atrakcja bez jakichkolwiek odniesień nie tylko do reszty Polski ale całego basenu Morza Bałtyckiego; ruchome wydmy. Podobnie jak jezioro Łebsko krzywdząco przypisywane Łebie, znajdują się one w całości na smołdzińskim terytorium, czego świadomość ma niewielki odsetek turystów.
Mieliśmy okazję przemierzyć około dziesięciokilometrową trasę po Wydmie Czołpińskiej w towarzystwie Andrzeja Demczaka, zastępcy dyrektora Słowińskiego Parku Narodowego (na zdjęciu powyżej). Nie powiem, dwuosobowa ekipa „MOTO” wraz z ośmiorgiem innych polskich dziennikarzy dostała nieźle w kość lecz to, co zobaczyliśmy dzięki naszemu przewodnikowi przekroczyło najśmielsze wyobrażenia. Wokół wszechogarniająca cisza i spokój, a wewnątrz bezwzględna ekspansja piaskowego żywiołu, zdobywającego kolejne połacie lasu. Widoczne na dalszych zdjęciach „krzaczki” to wierzchołki kolejnych drzew zasypywanych systematycznie i konsekwentnie przez niemal niewidoczną dla oka piaskową mgiełkę. Jeszcze zielone, jakby dające sygnał, że wciąż żyją lecz ich los jest już przesądzony. Jakże trafnie w tę wydmową epopeję wpisuje się wierszyk przytoczony przez dyr. Demczaka:
„Znika czyjś ślad pod warstwą piasku
Walka żywiołów, o życie targ…
Wszystko jest inne z nastaniem brzasku
Taki jest właśnie Słowiński Park”
Powyższa, rymowana wzmianka o Słowińskim Parku Narodowym to jednak zdecydowanie za mało dla oddania jego pozycji w hierarchii gminy Smołdzino. Można powiedzieć, że jej obecny i przyszły los jest wręcz determinowany przez prawną ochronę znaczącej części smołdzińskiej ziemi. SPN obejmuje aż 65 proc. liczącej ok. 26 tys. hektarów powierzchni gminy. Pozostałe 35 proc. jako naturalna otulina parku również podlega szczególnej kontroli budowlanej i ekologicznej.
Dla części z ledwie 3,5 tysiąca mieszkańców (jeden z najniższych wskaźników zaludnienia w Polsce) „parkowy” status gminy może stanowić hamulec w jej rozwoju, zwłaszcza widzianym z perspektywy innych miejscowości nadmorskich, nie doświadczających praktycznie żadnych ograniczeń inwestycyjnych. Czy tak jest w rzeczywistości? Katarzyna Woźniak, dyrektor Słowińskiego Parku Narodowego uważa, że wręcz przeciwnie; Smołdzino jako gmina „pod specjalnym nadzorem”, posiadająca jeden z dwóch morskich parków narodowych w Polsce (drugi to Wolin) dla wielu turystów i wczasowiczów stanowi wartość samą w sobie. Co ważne, przeliczalną na konkretne pieniądze. Blisko pół miliona gości zostawia tutaj każdego roku od 40 do 45 mln zł. Oczywiście, przychody nie są równoważne z dochodami, czyli czystym zyskiem dla właścicieli miejscowych firm lecz czas pracuje na korzyść takich miejsc jak Smołdzino. Ciszy, spokoju oraz kontaktu z naturą i ciekawymi osobliwościami odwiedzanych miejsc potrzebują nie tylko obecni emeryci z rekordowego wyżu demograficznego (roczniki 1950 – 55) ale także rodziny z małymi dziećmi oraz amatorzy turystyki aktywnej, realizowanej z dala od kurortowego zgiełku i ścisku.
Smołdzino tego rodzaju oczekiwania spełnia z nawiązką. Nie tylko dzięki Słowińskiemu Parkowi Narodowemu. Niekwestionowane dary natury z powodzeniem uzupełniają tutaj talenty i przedsiębiorczość samych mieszkańców. Odczuwalne zwłaszcza w sferze gastronomicznej. To, co nam serwowały panie ze stowarzyszenia „Słowiniec” dałoby się skwitować jako
niebo w gębie
Z oczywistych względów powyższe zdjęcia nie mogą oddać smakowych walorów potraw przygotowanych przez smołdzińskie gospodynie. Możemy jedynie podkreślić, że ich podstawą są ryby, zarówno morskie jak i słodkowodne, dostarczane przez miejscowych rybaków. Owszem, rekordy popularności (i ceny) bije tutaj – jak w każdym regionie Polski – tradycyjny wędzony węgorz lecz skutecznie o palmę pierwszeństwa walczy z nim bałtycki łosoś, przygotowywany na dziesiątki sposobów. Przekona się o tym każdy, kto choć raz spróbował tej ryby np. w roladzie z serem i szpinakiem lub jako nadzienie placka po słowińsku. Nie mniej pobudzająco działają na podniebienie miejscowe kompozycje z wykorzystaniem pstrągów czy śledzi. Zainteresowanym odwiedzeniem gminy Smołdzino na krótko i tylko w celach kulinarnych polecamy odwiedzenie „Karczmy u Dargosha” w Klukach lub „Gościńca u Biernackich” w Smołdzinie.
Naszym pierwszym posiłkiem na gościnnej, słowińskiej ziemi była kolacja regionalna w Wiejskim Centrum Turystyki w Smołdzinie uświetniona występami artystycznymi uczniów z miejscowego Zespołu Szkolno-Przedszkolnego oraz wystawą prac rękodzielniczych – haftów, obrazów, wyrobów z ceramiki, wikliny i drewna. Tutaj nastąpiło też rozstrzygnięcie II Konkursu Nalewek o zaszczytne miano „Produktu Lokalnego Gminy Smołdzino”. Wygrała Irena Kapusta przed Janiną Hydzik i Pauliną Szewczyk. Wprawdzie zwyciężczyni nie było podczas dekoracji lecz pozostałe laureatki (na zdjęciu poniżej) zebrały gorące brawa w imieniu wszystkich uczestników rywalizacji. Tym mocniejsze i bardziej zasłużone, że uczestnicy kolacji mieli wcześniej okazję wypróbowania nagrodzonych produktów…
Spośród wielu oferowanych przez smołdzińska gminę atrakcji
dla ciała i ducha
na szczególne podkreślenie zasługuje Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach znakomicie łączące swoje podstawowe funkcje kulturowe z edukacyjnymi, w tym – praktycznym demonstrowaniem wybranych, charakterystycznych zajęć dawnych mieszkańców tej ziemi. Temu celowi służą liczne imprezy plenerowe, od rozpoczynającego sezon „Czarnego Wesela” (w tym roku w dniach 1 – 3 maja), poprzez Festyn Dziecięcy (oczywiście 1 czerwca), Dni Rzemiosł i Technik (trzy tygodnie na przełomie lipca i sierpnia oprócz poniedziałków) aż do zaplanowanej zawsze na trzecią niedzielę września prezentacji pod jednoznacznym tytułem „Jesień się pyta, co lato zrobiło”. Każdemu z tych wydarzeń towarzyszy bogata oprawa artystyczna i… gastronomiczna.
Oprowadzający nas po swoich włościach Henryk Soja, dyrektor klukowskiego muzeum (na zdjęciu powyżej) ma powody do dumy. Rzadko zdarza się oglądać tak pieczołowicie zrekonstruowany, a przede wszystkim ciągle rozbudowywany o nowe eksponaty i tętniący życiem skansen. Jest on zarazem swoistym hołdem oddanym niegdysiejszym mieszkańcom tych ziem – Kaszubom wyznania ewangelickiego, zwanym Słowińcami. Intensywnie germanizowani przez administrację zapiekłego polakożercy Otto von Bismarcka i jego następców na przełomie XIX i XX wieku, po II wojnie światowej trafili w nie mniej „życzliwe” ręce tzw. repatriantów zza Buga, głównie z Wileńszczyzny. Ciemiężeni przez nowych sąsiadów Słowińcy bez wahania wybrali możliwość emigracji do Niemiec, usankcjonowaną prawnie po układzie Władysław Gomułka – Willy Brandt.
Jednym słowem – obecność w Klukach powinna stanowić obligatoryjny punkt programu każdego turysty przebywającego na terenie gminy Smołdzino.
Jej walory docenić powinni także amatorzy turystyki rowerowej. Trasy wytyczone po najatrakcyjniejszych terenach Słowińskiego Parku Narodowego nie wymagają szczególnej kondycji (tę testować można długością wybranego dystansu do pokonania), natomiast gwarantują wyjątkowe doznania estetyczne i wentylowanie płuc powietrzem najzdrowszym z możliwych. W razie potrzeby środki lokomocji zapewnia wypożyczalnia rowerów „Zdrowe Koła” w Gardnie Wielkiej. Przy okazji – szczególne podziękowania dla Agnieszki Pajdo, która mimo zaawansowanej ciąży zasiadła za kierownicą zestawu auto terenowe plus przyczepa na bicykle i sprawnie obsłużyła rowerowy punkt programu dziennikarskiej wizyty. Dzięki temu mieliśmy frajdę w postaci kilkunastokilometrowej przejażdżki na trasie Smołdzino – Wydma Czołpińska z licznymi przerywnikami w postaci przydrożnych rzeźb wykonanych przez studentów uczelni plastycznych.
Nasuwa się pytanie, czy atut w postaci braku na terenie smołdzińskiej gminy wielkich kompleksów hotelowych nie odbija się rykoszetem w postaci braku miejsc noclegowych. Zapewniam, że nie bowiem tę lukę z powodzeniem wypełniają liczne kwatery prywatne hołdujące zasadzie
„każdemu według potrzeb”,
począwszy od samej lokalizacji i widoku z okien, poprzez oferowany standard wyposażenia aż do dodatkowych atrakcji serwowanych gościom, takich choćby jak konne przejażdżki czy pieczenie kiełbasek przy ognisku.
Kogo interesuje wypoczynek w warunkach komfortowych, ten może skorzystać np. z gościny u Renaty Knitter w Komninie.
Kto chciałby zapewnić przestrzeń do zabawy swoim dzieciom, ten powinien zapukać np. do gospodarstwa Marty i Radosława Szrederów w Gardnie Wielkiej.
Jest także wyjątkowa oferta dla osób ekologicznie zakręconych, zdecydowanie preferujących weekend lub dłuższy urlop bez jakichkolwiek zdobyczy cywilizacyjnych; ponad 10-hektarowa „Baza Pod Lasem” w miejscowości Żelazo, prowadzona przez Roberta Smagonia (na zdjęciu poniżej), niegdyś menedżera wielkiej korporacji telekomunikacyjnej, który postanowił definitywnie skończyć z fast-foodami i życiem w nieustannym pościgu.
Powyższe i setki innych walorów gminy Smołdzino, oddalonej od Gdańska o ledwie 130 km najlepiej jednak sprawdzić osobiście. Co polecam innym, bowiem sam już zdecydowałem – wrócę tu na pewno.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(03.05.2014)