UBECKIE METODY SSR RYMARZ–BŁASZKIEWICZ

Szanowny Czytelniku! Jeśli wydaje Ci się, że ubeckie metody postępowania wobec Polaków w tzw. wymiarze sprawiedliwości skończyły się bezpowrotnie po Październiku 1956 roku, to masz rację: wydaje Ci się. One trwają nadal, choć w bardziej zawoalowanej formie. Miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze dzięki sędzi Katarzynie Rymarz-Błaszkiewicz z Wydziału II Karnego Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe, gdy w czwartek, 9 marca 2023 roku spróbowałem sfotografować ją – to ważne – w sędziowskiej todze i w budynku ww. sądu, a więc jako osobę ze wszech miar publiczną i w publicznym miejscu.
Powód był raczej banalny. Podobizną sędzi chciałem zilustrować tekst pt. „HAGADA CZY FAKTY…” z wyżej wymienioną w roli głównej. Zdjęcie, którym dysponowałem wydawało mi się – powiedzmy – mało eleganckie. SSR Rymarz-Błaszkiewicz wyglądała na nim niezbyt korzystnie, z wyraźnymi oznakami przemęczenia lub dopiero co przebytej choroby. Innych wersji, w rodzaju np. konsekwencji nadmiernego spożycia, zdecydowanie nie dopuszczam. Aby uniknąć pomówień o złośliwą tendencyjność postawiłem na fotografię autorską, pozytywniejszą w odbiorze.
Niestety, próba jej wykonania w przerwie między rozprawami prowadzonymi przez sędzię, spotkała się ze zdecydowanym sprzeciwem samej zainteresowanej. Nie wypadało zatem nic innego, jak opuścić salę i przyjąć wariant z wykorzystaniem tego, co mam (patrz zdjęcie powyżej). Ledwie kilka minut później przekonałem się o zasadności ludowego powiedzenia: „Kto ma miękkie serce, musi mieć twardą d…”. Gdy wychodziłem bowiem z sądowej toalety, już czekał na mnie osobliwy komitet powitalny złożony z… damsko-męskiej pary uzbrojonych funkcjonariuszy policji, jakiegoś młodzieńca (później okazał się nim być protokolant) oraz kilku pracownic sądu z niekłamanym oburzeniem komentujących moje zachowanie na sali sądowej, oczywiście w wersji przedstawionej przez protokolanta.
W policyjnej eskorcie zostałem doprowadzony przed salę sądową, gdzie miałem poczekać na wezwanie przez SSR Rymarz-Błaszkiewicz, która długo – przez ponad pół godziny – szukała odpowiedniego aktu prawnego, który mógłby posłużyć do przykładnego ukarania śmiałka z aparatem. Jak widać prokuratorsko-sędziowska metoda z czasów stalinowskich „Dajcie mi człowieka, a ja paragraf znajdę” w tym wypadku nie zadziała zbyt sprawnie. Doczekałem się w końcu zaproszenia przed oblicze „wymiaru sprawiedliwości”, by usłyszeć, że za „zakłócanie przebiegu rozprawy” zostaję ukarany grzywną w wysokości pół tysiąca złotych…
To nie żart. Doprowadzić obywatela na salę sądową z użyciem policyjnych sił, by następnie stwierdzić, że swoją obecnością zakłócił przebieg rozprawy, której w ogóle nie było… Mimo zdumienia i zaskoczenia zdążyłem poprosić o uzasadnienie werdyktu na piśmie w celu oczywistego wykazania jego bezpodstawności. Niestety, mojej prośbie nie stało się zadość. O finalizacji sprawy dowiedziałem się przypadkiem i dopiero wówczas, gdy znalazła epilog w wydziale wykonawczym czyli egzekucyjnym.
Ktoś zapyta, czy miałem w ogóle prawo do fotografowania jaśnie Wysokiego Sądu? Otóż odpowiadam jednoznacznie: miałem. Według art. 115 § 13 pkt. 3 Kodeksu karnego z 6 czerwca 1977 roku sędzia jest osobą publiczną, w dodatku – wymienioną na pierwszym miejscu tego punktu. A wykonanie i rozpowszechnianie wizerunku osób publicznych nie wymaga żadnego zezwolenia, także ze strony samych zainteresowanych. Mówi o tym wyraźnie art. 81 pkt. 2 Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych z 4 lutego 1994 roku.
Oczywiście, domyślam się powodów dla których SSR Rymarz-Błaszkiewicz nie chce firmować twarzą swoich – jak najbardziej autorskich – werdyktów, zwłaszcza jeśli są to werdykty co najmniej dyskusyjne, jak nie skandaliczne. Sęk w tym, że to jej problem, nie mój. A już na pewno nie może spodziewać się akceptacji z mojej strony dla jednoznacznie ubeckich metod traktowania obywateli. Bez względu na to, czy oddziedziczyła je po swoich przodkach, czy nabyła już w realiach III/IV RP. Od osoby wynagradzanej każdego miesiąca kwotą kilkunastu tysięcy złotych (plus inne, sowite beneficja) mam prawo oczekiwać elementarnego poszanowania prawa oraz interpretacji zdarzeń zgodnie z ich faktycznym, a nie inscenizowanym na własne potrzeby przebiegiem, vide: „zakłócenie przebiegu rozprawy” pod policyjnym przymusem.
Wydaje mi się, że Katarzyna Rymarz-Błaszkiewicz marnuje swoje predyspozycje do zajęć bardziej odpowiednich niż sędziowskie. Mamy aktualnie w III/IV RP blisko dziesięć tzw. służb specjalnych biegłych w prowokacjach, manipulacjach i konfabulacjach. Ich etatowi funkcjonariusze zarabiają również bardzo dobrze, a za łamanie obowiązującego prawa nikt ich nie karze. Z pewnością aktualna sędzia Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe mogłaby tu liczyć na ciepłe przyjęcie.
Kontynuowania pracy w sądzie stanowczo nie polecam, nawet w charakterze szatniarki. Nie chciałbym bowiem za jakiś czas usłyszeć znanej kwestii: „Nie mam pana kurtki i co mi pan zrobi?”
Henryk Jezierski
(01.04.2023)
P.S.
Uwaga! To nie jest materiał primaaprilisowy.