WIARA CZYNI CUDA, TOGA TEŻ ALE DO CZASU

Reakcje Czytelników uważnie śledzących moje „Zapiski podsądnego”, a jednocześnie osobiście doświadczonych przez tzw. wymiar sprawiedliwości III/IV RP podzieliłbym na dwie grupy. Pierwsza, dodajmy – mniej liczna, gotowa jest udostępnić do publikacji dokumentację swoich sądowych potyczek jako dodatkowe potwierdzenie zasadności moich spostrzeżeń. W tym wypadku odpowiedź jest jednoznaczna: dziękuję, nie skorzystam. I nie zła wola jest tutaj przyczyną lecz brak czasu nawet na bieżące informowanie o tym, czego doświadczam nie jako obserwator lecz czynny uczestnik kolejnych procesów.
Przedstawiciele grupy drugiej, też sądowo doświadczeni, ograniczają się do wskazywania konkretnych powodów, które sprawiają, że ewentualne sukcesy odnotowywać będę równie często jak kolejne igrzyska olimpijskie. Spośród powodów, które dotyczą samych sędziów płci obojga najczęściej wymieniane są:
- wykonywanie poleceń przełożonych decydujących o awansach i podwyżkach,
- zadaniowanie przez oficerów prowadzących reprezentujących służby niekoniecznie tylko polskojęzyczne, przy czym posłuch jest tu podyktowany zarówno podpisanymi zobowiązaniami, jak i obawą przed ujawnieniem ciemniejszych stron życiorysu, z obyczajowymi na czele,
- siedzenie w kieszeni pełnomocników (adwokatów, radców prawnych itp.) działających w imieniu jedynie słusznej strony,
- sowieckie pojmowanie tzw. wymiaru sprawiedliwości oddziedziczone po przodkach lub nabyte i twórczo rozwinięte po okrągłostołowej ustawce z 1989 roku, dzięki atmosferze sprzyjającej „stróżom prawa” o ubeckich predyspozycjach.
Nie neguję zasadności powyższych interpetacji. Powiem więcej – sam znam wiele przykładów ich zasadności. Jest wśród nich również tak wymowny jak opisany przez mojego dobrego (i wiarygodnego) znajomego, zatrudnionego niegdyś w luksusowym lokalu na terenie Trójmiasta, łączącym usługi gastronomiczne z hotelowymi. Wielokrotnie w progi tego przybytku wstępował na tzw. trzydniówki jeden z najbardziej wpływowych gdańskich sędziów. Scenariusz był zawsze taki sam; „balanga” na całego – z dowożonymi prostytutkami i narkotykami oraz lejącym się strumieniami drogim alkoholem. Trzeba dodać, że klient był zawsze wypłacalny. Problem w tym, zwłaszcza dla podsądnych bez układów, że jego „wypłacalność” dawało się dotkliwie odczuć w podejmowanych wyrokach i decyzjach. Jestem przekonany, że 3-literowa bezpieka III/IV RP dobrze znała ten przypadek, jednak zamiast nmiezwłocznie wyeliminować gościa z grona wysokich funkcjonariuszy państwowych, wolała mieć go do swojej dyspozycji. Tak zapewne zostało do dzisiaj.
Z oczywistych przyczyn nie wybiorę takiej drogi demaskowania stronniczych sędziów/sędzi. Jest zbyt czasochłonna w zbieraniu dowodów i docieraniu do odważnych świadków, a jednocześnie z góry skazana na klęskę w zderzeniu ze ścianą kastowej solidarności łączącej nie tylko sędziów ale także prokuratorów i adwokatów żywotnie zainteresowanych, aby „nie czynić drugiemu tego, co tobie niemiłe”.
Stąd wybór postępowania oparty na dysponowaniu poważnym orężem w postaci prawnie zagwarantowanego dostępu do akt w swojej sprawie. A jak wiadomo, „co wydrukowane, siekierą nie wyrąbiesz”. Uważna lektura zawartości procesowych teczek pozwala rzeczowo konfrontować fakty z ich interpretacją przez wysoki sąd. Jeśli wynik tej konfrontacji woła o pomstę do nieba, wówczas każdy łatwo wyciągnie wnioski na temat osoby (ujmijmy to bezpłciowo) wyrokującej; albo głupia, albo sprzedajna. Obydwa powody są wystarczająco dyskwalifikujące, zwłaszcza w zestawieniu z kilkunastotysięcznymi wynagrodzeniami nawet dla sędziów/sędzi najniższej rangi.
Ktoś zapyta: no i co z tego? Wszak przykłady sędziowskiej bezkarności w sprawach jawnie spreparowanych można liczyć w tysiące. Odpowiem krótko: do czasu, do czasu… Stalinowscy oprawcy w togach też byli przekonani, że ich przestępstwa nigdy nie ujrzą światła dziennego. A jednak ujrzały, chociaż ciągle nie wszystkie i ciągle nie przed szerokim audytorium. Casus morderców sądowych gen. Augusta Emila Fieldorfa wymienionych na tym portalu z imienia, nazwiska i – co nie mniej ważne – pochodzenia (patrz: „HAGADA CZY FAKTY…”) przekonuje, że prawda prędzej czy poźniej ale zawsze wyjdzie na jaw.
Henryk Jezierski
Foto: domena publiczna
(15.03.2023)