„Z NIEZNANYCH PRZYCZYN”
Najpierw suchy trzask, jakby wystrzał z pistoletu, a następnie świst powietrza. Moment później uderzenie i wstrząs… To nie opis banalnej scenki z filmu kryminalnego lecz lakoniczne odtworzenie samoistnej awarii naszego samochodu redakcyjnego marki Citroen Berlingo 2.0 HDI, rocznik 2004. Awarii, która tylko dzięki sprzyjającemu splotowi okoliczności nie zakończyła się tragicznie.
Mówiąc krótko, pękła lewa sprężyna zawieszenia przedniego. I to jak pękła! Z jednego elementu powstały dwa o końcówkach zaostrzonych niczym groty śmiercionośnych strzał (patrz zdjęcia). Jedna z tych końcówek siłą naprężenia wbiła się w wewnętrzny bok opony niszcząc ją w sposób nieodwracalny. Ponieważ elementy zawieszenia i opony ze względów bezpieczeństwa wymienia się parami, więc ten – absolutnie nie zawiniony przez kierującego – incydent kosztował nas ponad półtora tysiąca złotych.
Strata poważna lecz – chciałoby się powiedzieć – nic to wobec innych, wielce prawdopodobnych, konsekwencji. Wystarczyłoby, aby do awarii doszło nie na miejskim parkingu lecz na drodze poza obszarem zabudowanym. Przy prędkości 90 km/h gwałtowne rozerwanie opony przedniej lewej to w konsekwencji opuszczenie własnego pasa ruchu i uderzenie. Albo w drzewo, albo w samochód jadący z naprzeciwka. W takim wypadku ofiary śmiertelne to rzecz niemal pewna.
Jestem przekonany, że moi najbliżsi przeczytaliby w kronikach policyjnych o wypadku „z nieznanych przyczyn” i to przy założeniu wersji najdelikatniejszej dla „sprawcy”. Wersja realna – zwłaszcza na łamach brukowców – to przypisanie doświadczonemu dziennikarzowi motoryzacyjnemu zachowań godnych pirata drogowego, pozbawionego elementarnej wyobraźni i instynktu samozachowawczego.
Nie wiem, ilu kierowców i ich pasażerów, a także osób postronnych (np. pieszych lub rowerzystów korzystających z pobocza drogi) ginie na polskich drogach z przyczyn absolutnie przez siebie nie zawinionych, mających swoje źródło w ewidentnych wadach fabrycznych pojazdów. Może „tylko” jeden procent, czyli około 60 osób rocznie. A może nawet kilkakrotnie więcej. Trudno powiedzieć. Katastrofy drogowe nie są badane tak skrupulatnie jak np. lotnicze. Zdecydowanie łatwiej przypisać winę kierowcy i zamknąć sprawę.
Wiem natomiast o kilku innych aspektach sprężynowej awarii:
Po pierwsze:
Przed defektem nasze Berlingo miało nieco ponad 80 tys. km przebiegu. Przy sześcioletnim wieku można zatem mówić o eksploatacji na poziomie więcej niż skromnym. Zwłaszcza, że auto nigdy nie było przeciążane, a jego głównym zadaniem było przewożenie od jednego do trzech dziennikarzy na trasie z Gdańska do Warszawy (miejsce około 90 proc. konferencji i pokazów prasowych) lub do Genewy, Paryża i Frankfurtu nad Menem (salony samochodowe). Nie można nam też zarzucić braku kultury technicznej czy jazdy ryzykanckiej. Skoro jesteśmy jedyną redakcją motoryzacyjną w Polsce z zerowym bilansem uszkodzonych samochodów testowych (a było ich ponad 300 w ostatnich 18 latach), to nie ma powodu do założenia, że samochód własny będziemy traktować gorzej od powierzonego.
Po drugie:
W rozmowach z szefami kilku trójmiejskich warsztatów wyspecjalizowanych w naprawach zawieszeń dowiedzieliśmy się, że pękanie sprężyn zawieszenia przedniego to rzecz wyjątkowo częsta nie tylko w Citroenach Berlingo i bliźniaczych Peugeotach Partnerach. Na lawetach pomocy drogowej nagminnie przyjeżdżają do serwisów z tym samym uszkodzeniem np. Skody Fabie.
Po trzecie:
Od wielu lat Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów skrupulatnie odnotowuje wszelkie zgłoszenia producentów o wadach fabrycznych samochodów, nawet znacznie drobniejszych niż pękanie tak istotnego elementu zawieszenia jak sprężyna. Kto nie wierzy, niech zapozna się z naszym działem (D)EFEKTY, opartym niemal wyłącznie na serwisie prasowym UOKiK. Niestety, nie znalazłem ani jednego sygnału ze strony Citroena, Peugeota czy Skody o „naszej” wadzie.
Po czwarte:
Wszyscy producenci samochodów straszą nas konsekwencjami używania części zamiennych innych niż fabryczne. Ja ten warunek wypełniłem w 100 proc. Pęknięta sprężyna była jak najbardziej oryginalna i zamontowana na taśmie produkcyjnej. Lepszej realizacji wskazań koncernów nie sposób sobie wyobrazić.
No i co z tego? Czyżby nagrodą za klientowską lojalność była śmierć lub kalectwo jako konsekwencja wylądowania na drzewie albo masce innego samochodu „z nieznanych przyczyn”?
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(15.05.2010)
P.S.
Powodowany osobistym doświadczeniem, a także opiniami fachowców z branży tym razem pokazałem „gest Kozakiewicza” producentowi i kupiłem nowe sprężyny nie z jego logo lecz jakby „pirackie”, wykonane przez znaną szwedzką firmę i ze szwedzkiej stali. O ich jakość i trwałość jestem spokojny. Co ciekawe, wyszło nawet taniej…
H. Jez.